top of page


Bartosz Parczan Parczyński
Odcinek 31

 

Karmel stanęła przy pobliskiej ścianie. Oparła się , zmęczona szukaniem Marco. 
Pomieszczenie było tak słabo oświetlone, że nie widziała dosłownie nic. Mizerna poświata sącząca się z otworów strzelniczych dawała ledwo tyle światła, by można było tu trafić. Nie czuła się pewnie, to miejsce ją przerażało. Surowe wilgotne ściany, stęchłe powietrze i przeciekający sufit nie napawały optymizmem. 
Westchnęła głośno i z wyrzutem. Marco udał że nie słyszy. 
- Jak się trzymasz?- rzuciła z udawaną obojętnością.
- A jak myślisz? - rzekł zamyślony. - Jak mogę się czuć w takiej sytuacji, Karmel?- zapytał błagalnie. 
Karmel zabrakło słów. Teraz bardziej zaciekawiło ją głuche uderzenie sprzed chwili. Zawędrowali dość daleko w głąb bunkrów, by było cokolwiek słychać z zewnątrz. Poza tym tu i ówdzie droge przegradzały stare pancerne drzwi, niemożliwe żeby ktoś narobił aż tyle hałasu. 
Z zamyślenia wyrwał ją silny uścisk na ustach. Szybko i cicho bezszelestny duch wycofał się z nią pod przeciwną ścianę. Skrępował jej ręce z tyłu. Chciała się wyrwać ale napastnik był za silny. Poczuła na karku lodowaty oddech. Ręka przemknęła po jej ciele od nóg aż po kark, nie ignorując intymnych miejsc. 
- Masz wspaniałe ciało Karmelku - wyszeptał cień. - Byłoby szkoda je uszkodzić.
Dorotę sparaliżował strach. Laureck przybliżył głowę bliżej, wprost do jej ucha. Starała się walczyć, niestety nieskutecznie. 
-Wiesz co teraz się stanie, cukiereczku? - posmakował jej policzka. -Widzisz go? -wskazał Marco. - Zaraz wypatroszę go jak psa, rozumiesz? A ty będziesz patrzeć, jak powoli skalpuję jego kudłatą głowę. Potem pójdę na dalej, i dopadnę twojego kuzynka i panią policjant. Ich także nie oszczędzę. Rozumiesz? 
Pokiwała posłusznie głową. Chciała krzyczeć lecz nie mogła. Szarpnęła się.
- Lubisz walczyć, co? - sapnął i uścisnął ją mocnej. Jego ręka znów pomknęła w dół. -Lubię gdy walczą - wysyczał przez zęby. 
Karmel była bezsilna, po policzkach spłynęły jej łzy.
- Spójrz! - rozkazał. - Piękny, nieprawdaż? - wielki, lśniący w ciemnościach nóż popłynął w dół jej ręki, zostawiając długą szramę. - Ale jest trochę za jasny, nie lubię jasnych kolorów. Co powiesz na szkarłat, Karmelku? - oblizał ostrze. 
Starała się z wyrwać z całych sił lub wydać z siebie choćby dźwięk. Bez efektu. Dostała drgawek. Powoli traciła kontakt z rzeczywistością.. 
Przed oczami błyskały jej makabryczne obrazy. Góry zwłok, poukładane w palące się stosy, na szczycie największego stosu stała postać. Przerażająca wizja przybierała na sile. Obraz Marco w kałuży krwi przemknął szybko, wzmacniając jej płacz. Znów dziesiątki ciał. Potem ujrzała czarne jak otchłań oczy, przyglądające się uważne. Nie była to zwyczajna wizja. Przez chwilę wydawało się jej, jakoby zespoliła się z napastnikiem jaźnią. Świat zaszedł czernią, i straciła przytomność.
***
Marco wyrwał się z zmyślenia, gdy usłyszał upadającą Karmel. 
Pomieszczenie wypełniło czerwone ostre światło. Kiedy się odwrócił, ujrzał nieprzytomną Dorotę i Laurecka stojącego przed nim z morderczym uśmiechem na ustach. W ręce trzymał jarzącą się flarę.
- Pozwolisz że rzucę trochę światła? - zapytał sarkastycznie. - Nie chciałbym przegapić twojego wyrazu twarzy - cisnął flarę na ziemię.
Marco zacisnął zęby. Z wrzaskiem rzucił się na przeciwnika. Uderzył nisko, trafiając w brzuch. Oprawca nawet nie drgnął - był od niego większy i lepiej zbudowany, z uśmiechem przyjął cios. Długowłosy uderzył więc raz jeszcze, tym razem mierząc w twarz. Laureck odleciał w tył. Podniecony oblizał wargi. Wyprostował się i ruszył powoli w jego stronę. Marco ponownie wymierzył cios. Jego szybki prawy sierp został jednak zablokowany - w odpowiedzi Oprawca uderzył od spodu, prosto go w szczękę. Błysnęło mu przed oczyma, potężny łomot całkiem go ogłuszył, odrzucając na ścianę. Z przeraźliwym śmiechem Laureck kopnął go w brzuch okutym butem, następnie przycisnął do ściany i uderzał, raz po raz. 
Twarz Marka zalała się krwią z rozciętej brwi. Oprawca odpuścił na moment i wycofał się nieznacznie, dając mu czas na ogarnięcie się przed kolejnym atakiem.
- No dawaj, sukinsynu! To chyba nie wszystko?! - wykrzyczał podniecony. 
Długo nie czekał na reakcję. Marco wyszarpnął broń, lecz nim zdążył wypalić, Laureck wytrącił mu ją z ręki potężnym uderzeniem. Zaskoczony, nawet nie zorientował się, kiedy otrzymał kolejną serię ciosów. Oprawca cisnął nim o ziemię, przygniatając wielkim cielskiem. - Tylko tyle? No weź, farbowany blondynku, popisz że się swoim nazwiskiem i okaż trochę klasy! - kpił z niego Laureck. - Nie spodziewałem się, że będziesz aż tak słaby…
Marco szarpnął się, ale w tej sytuacji był bezsilny. A nic go tak nie denerwowało, jak bezradność.
- Odpierdol się, psycholu! - warknął wściekle, próbując sie oswobodzić.  
Oprawca, śmiejąc sie makabrycznie, podniósł z podłogi jego broń.
- Ładny, klasyczne M9, żadnych udziwnień. W skrócie klasyka… - recytował z pamięci. - Pojemność magazynka to jakieś 15 pocisków. Kaliber 9 mm. Fajny, ale ja mam lepszego. - Dobył zza pleców pistolet: - Desert Eagle 357, kaliber 12 mm. Ooo tak, to jest dopiero wielka broń! Istna ręczna armata! Waga prawie 2 kilo, w magazynku 9 pocisków…
Marco szarpał się raz po raz, lecz bez skutku. Oprawca wciąż cytował parametry broni: 
- Ciekawostką jest, jak mocno rozgrzewa się jego wielka lufa. O dziwo, dość szybko i mocno - odpowiedział sam sobie. Wystrzelił w górę trzy razy i szybko przycisnął pistolet do jego dłoni. - Masz tu skurwielu pamiątkę, byś o mnie nie zapomniał! - Magnum zostawił po sobie czerwony, palący ślad. 
Marco wrzasnął przeraźliwie. Musiał zacisnąć zęby żeby wytrzymać. Osłabiony, padł w końcu z wycieńczenia, zaś Laureck, jakby nigdy nic, ruszył dalej…

 

Pomysł:   Michał Nowina i Parczan
Odcinek 32    
  

 

Nie uszedł kilku kroków, gdy koło ucha śmignął mu pocisk. 
- No, no, pani policjant, jakże to?  Bez strzału ostrzegawczego? -  skwitował ironicznie, odwracając się niespiesznym ruchem - A gdzie zasady?
- W dupie mam zasady - odwarknęła Justyna mocując się z bronią, zła na siebie, że spudłowała. Wciąż była jeszcze pod wpływem dziwnego proszku Holdena.
- Widzisz, moja droga, ja za to wręcz przeciwnie. Zasady to podstawa. Dobry musi być dobry, a zły może być twórczy - odrzekł ze stoickim, złowróżbnym uśmiechem.
- Gościu, jak cię pogięło, to twoja sprawa. Spieprzaj stąd! - wszedł mu w zdanie Antek.
Laureck roześmiał się tak, że miało się wrażenie, że zadrżał sufit.
- Jaki bojowy, jaki agresywny! To mi się podoba! Tak lubię, kiedy nie skomlą, tylko gryzą. Ze skamleń o życie uwielbiam jedynie przerażone jęki kobiet. "Och nie, proszę, nie, nie, proszę! Tylko nie nożem po twarzy!" Tak kocham to, kiedy boją się o swoją urodę. Tak, moje drogie, próżne z was dziwki, z każdej bez wyjątku. 
Padł kolejny strzał. Oprawca odchylił się, jakby ktoś go szturchnął w ramię.
- No, pani Justyno - wyszczerzył zęby - Myśli pani, że na takie spotkanie wybrałem się bez stosownego kuloodpornego smokingu? Nieładnie, oj nieładnie. Czuję się zawiedziony. Nie docenia mnie pani. 
Po tych słowach Laureck zrobił krok w ich stronę. 
Antoni zasłonił się bladym niczym ściana Holdenem.
- Nie ruszaj się, bo go zabiję.
Olbrzymi mężczyzna w odpowiedzi wyciągnął błyskawicznie swój pistolet i strzelił. Kula drasnęła ramię Holdena i Antoniego. Kaliber jednak zrobił swoje i oboje upadli, wpadając na Bielską. Laureck wykorzystał to i kopnął ją z wyskoku. Uderzyła plecami o ścianę i oszołomiona osunęła się na kolana, po drodze gubiąc broń. Oprawca wyjął swój wielki jak maczeta nóż i przystawił jej do brody, unosząc głowę.
- Uczyń mi tę przyjemność i krzycz - wycedził - Krzycz jak jeszcze nigdy. Chcę usłyszeć twój krzyk zanim poderżnę ci gardło. Możesz czuć się wyróżniona, będziesz miała zaszczyt sprawić mi trochę przyjemności. Od miesiąca nikogo nie zabiłem, przez co okropnie zgłodniałem!
Antoni, który właśnie wygrzebał się spod sparaliżowanego ze strachu Holdena, widząc że psychopatyczny zabójca dopadł Justynę, rzucił się w jego stronę i dmuchnął mu twarz proszkiem z sygnetu. Laureck zawirował odgradzając się od nich nożem. Holden był znany z zabaw ziołami i chemikaliami. Jego mikstury były mocne, przynajmniej na tyle, że nawet Laureck przez chwilę był oszołomiony. 
Antoni działał błyskawicznie. Kopniakiem ocucił Holdena i zmusił go, żeby pomógł uciekać Justynie. Sam pomógł wstać Markowi i oboje podnieśli z ziemi półprzytomną Karmel. Wydawało im się, że idą szybko, ale po kilkunastu krokach potężna siła wyrwała Antka do tyłu. Zanim upał, krzyknął do pozostałych, żeby uciekali dalej. Holden i Marco wykonali to polecenie bez szemrania. Teraz został sam na sam z owianym wręcz legendarną sławą mordercą. Zimny pot spływał mu po plecach, a sceneria zimnego, zgniłego i mrocznego bunkra dodatkowo wzmagała jeszcze to odczucie.
- No i co, panie archeologu z bożej łaski? - wysyczał Oprawca - Pobawimy się trochę? Fajny jesteś, dajesz mi więcej satysfakcji niż ten cały Lynsverd. On powinien tutaj teraz ze mną stać, a nie ty, mała pizdo.
- Nie wiem o czym bredzisz, ale mógłbyś się już zamknąć - odpowiedział Antek i wyjął z za paska misericordię.
- Wiesz, miałem tego nie mówić. Rozumiesz, to mało profesjonalne, ale widzę że się stawiasz i nie okazujesz strachu, więc dla ciebie jednak zrobię wyjątek.
Wcale nie było prawdą, że Antoni się nie bał. Był wręcz przerażony i sam nie wiedział, skąd znajduje siły na coś tak idiotycznego jak konfrontacja z zawodowym zabójcą. Z nerwów bolał go brzuch i miał suchość w gardle. Wiedział jednak, że od jego postawy zależy w tym momencie życie jego kuzynki, Justyny i Marco. Przełknął więc gęstą niczym galareta ślinę i mruknął do oprawcy:
- Mógłbyś mówić prościej. Gadasz jakbyś nie mógł pozbierać myśli.
Laureck zaczął się śmiać, wręcz zanosić śmiechem. Oparł się wreszcie o ścianę i odpowiedział dysząc:
- Nie, no, naprawdę mi się podobasz, ale zgoda. Obiecałem, więc dotrzymuję słowa. Musisz wiedzieć, że ja zawsze dotrzymuję słowa.
Antoni zdawał sobie sprawę, że jedyna szansa na przeżycie konfrontacji z tym psychopatą leży w tym, by uśpić jego czujność i sprowokować do jakiegoś błędnego ruchu. Grał więc dalej swoją rolę:
- Nie pierdol. Do rzeczy - rzucił bezceremonialnie. 
- Jaki niecierpliwy - Laureck szydził dalej - Już mówię. Zatem... Mógłbym ciebie zastrzelić, ale nie mam jeszcze zlecenia. Więc nie dostanę kasy za akcję przed czasem. Jednakże nikt mi nie mówił, że nie mogę ciebie pochlastać - powiedział dobywając swój ogromny nóż. 
Zaatakował Antoniego z całą bezwzględnością. Ten wkładał w obronę całą swoją zwinność, uwagę i umiejętności. Wyraźnie tym bawił oprawcę, który wywijał długim nożem niczym mieczem. Szczęk stali rozchodził się echem po betonowych korytarzach. Antek z każdą minutą czuł się coraz mniej pewnie. Rana na ramieniu piekła niemiłosiernie, ale to tylko podbijało mu adrenalinę. Bez tego pewnie już by ugiął się pod potężnymi ciosami. Zbijał je najskuteczniej jak potrafił, a po każdej jego paradzie Laureck krzyczał donośne.
- Ole!
Wreszcie przy jednym z takich uników Antoniemu udało się ominąć przeciwnika. Wykorzystał to bezwzględnie. Już podczas uniku ciął napastnika w ramię, a następnie obrócił się i przyklękając wyprowadził drugi cios na nogi. Niestety to drugie cięcie natrafiło na metalową pochwę noża przypiętego do buta. Laureck odskoczył i spojrzał na ranę na ramieniu.
- Brawo! Brawo! Wreszcie godny przeciwnik. Wyrazy szczerego uznania. Od lat nikt mnie nie zranił. Choć to i tak niewiele zmienia - zaśmiał się szyderczo - zaraz przemodeluję ciebie tak, że własna matka cię nie pozna. 
- Ciągnij druta frędzlu! - odkrzyknął Antek i rzucił się do ucieczki. Zawsze kiedy był w sytuacjach krytycznych, stawał się wulgarny. Tak było w podstawówce, kiedy dręczyli go koledzy z klasy, i jak widać pozostało mu to do dzisiaj. Biegł teraz ile sił w nogach. Słyszał za sobą równomierny stukot ciężkich butów. Napastnik biegł za nim, ale się nie spieszył. Uwielbiał gonić ofiary. Niczym wilk, gonił tak długo, aż ta opadła z sił. Czerpał z tego niesamowitą wręcz przyjemność. Teraz też wystarczało mu, że widzi w pewnym oddaleniu zarys uciekającego Antoniego. 
Nagle usłyszał znajomy szczęk odbezpieczanego granatu. Zanim jednak zlokalizował, skąd dochodzi, oślepił go przerażający blask. Zatrzymał się i zakrył ręką oczy. Granat świetlny jednak zrobił swoje. Wzrok przyzwyczajony do ciemności panującej w bunkrze odmówił na pewien czas posłuszeństwa. Laureck zawył niczym ranione zwierzę i puścił siarczystą wiązankę przekleństw w kilku językach.
Antka także oślepił ten rozbłysk. Po raz kolejny jego ramię uchwycił mocarny uścisk, który pociągnął go przed siebie.
- Puść, gnoju! - krzyknął, próbując się wyswobodzić.
- Signior Krzemiński, proszę nie bać, to ja, Gomez!
- Endarion? - w głosie Antoniego zabrzmiało radosne zdumienie - Jak u licha nas znalazłeś?
- Bielska ma w zegarku transponder. Mamy ją cały czas na monitorach. Proszę biec za mną. Będę pana prowadził. Musimy się spieszyć, zanim ta maszyna do zabijania nie odzyska wzroku.
Antoni poddał się swojemu przewodnikowi i zaczął biec prowadzony przez niego za rękę. Po chwili zrobiło się jasno i owiało go chłodne, ale świeże powietrze. Zrozumiał, że są na zewnątrz.
- Odsuńcie się! -  zakomenderował Endarion i wrzucił do bunkra kostkę C4 z zapalnikiem. Wybuch zawalił wejście. - To go powinno na pewien czas powstrzymać. Ale tak, czy siak i tak wylezie z tej nory. Musimy się spieszyć.
- Tylko jak? - spytał Holden - oprawca ledwo się nami zabawił, a i tak troje z nas nie nadaje się zbytnio do biegania. Marco i Bielska są półprzytomni i nieźle obici, a Dorota znowu straciła świadomość.
- A ja jestem ślepy. Nic nie widzę oprócz ciemnych plam na tle światła - dodał Antek.
- To chwilowe. Na drodze w lesie stoi mój wóz. Postarajcie się po prostu iść za mną, a ja poniosę sigiorinę Dorotę. W aucie mam apteczkę, to ją ocucę. Potem wracamy do willi.
- Nie! - zaprotestował Antoni - wpierw muszę przeszukać domek mojego dziadka. Jestem pewien, że ukrył tam jakąś wskazówkę.
- To niebezpieczne - zamyślił się Endarion - Ale powiadomię ludzi i zaraz będziemy mieli wsparcie. Swoją drogą, signior całkiem dobrze walczy mieczem. W domu dam dla signiora kilka lekcji fechtunku. Przyda się przy tej sprawie, jak nigdy.

 

Weles
Odcinek 33

 

Karmelowe oczy utkwione były gdzieś daleko, ale raczej nie w pustce - ona bowiem dałaby im jakieś ukojenie. Spojrzenie Doroty, mimo oderwania od rzeczywistości, emanowało gniewem. 
- Zabiję.. - szeptała co jakiś czas. W uszach szumiało jej po wybuchu, ale pewnie nie tylko z tego powodu. Zaciskała pięści, opierając się o samochód egzorcysty, który przybył im z pomocą. Co za pieprzona fantastyka. Wkoło kręciła się cała banda jego towarzyszy, z czego niektórzy wyglądali jak klasyczni detektywi z filmów noir. Żadnych mundurowych. To zasługiwało na westchnienie ulgi. 
Marco zbliżył się do niej niespiesznym krokiem.
- Twój kuzyn  przeszukuje beztrosko dom dziadka, miast zostawić to tej wykwintnej ekipie - zagaił stając obok niej i zatykając krwawiący nos poczerwieniałą już chusteczką. - Sam się domyślam, że z tobą kiepsko - dodał, widząc jej spojrzenie.
- Z nim będzie gorzej - rzekła z przekonaniem.
- W to mi graj - pokiwał głową na potwierdzenie tych słów - Przydałby się teraz jakiś celtycki, najlepiej irlandzki folk. To cholernie poprawia nastrój. 
- Marco.. - Karmel potarła skronie, poirytowana  - prawie tam zginęliśmy. Niepoprawny skurwysynu, dobrze, że się trzymasz! 
- Wolałbym trzymać was wszystkich - odparł, wzruszając ramionami. 
- Idealista - zakpiła udawanie. 
- Przynajmniej przystojny - zripostował - I skromny. 
- Obity. 
- Jak pierwsza Rzeczpospolita po potopie - potwierdził, uśmiechając się szeroko - Ale mam wszystkie zęby. Rzeczpospolita do dworów i pałaców takiego szczęścia wtedy nie miała. Bardziej się martwię o twoją psychikę, Karmelku. 
Westchnęła. Nie znosiła, gdy ktoś się o nią martwił i tak jawnie to okazywał. 
- Mam mu ochotę...
- .. ukręcić łeb? - dokończył za nią długowłosy - Chociaż to chyba zbyt łagodne podejście, co?
Dorota potaknęła, w międzyczasie skupiając się na współpracownikach egzorcysty zabezpieczających teren i rozmawiających z Justyną. Holdena zamknęli w jakimś samochodzie. 
- Przejdźmy się - zaproponowała - Może dowiemy się w końcu czegoś przydatnego. 
Oderwali się więc od jednego z samochodów, jakiegoś ciemnozielonego Chevroleta. 
- Powinni jeździć Impalą - skwitował Marco pod nosem. 
Zatrzymał ich niemal od razu jeden z odzianych w meloniki ludzi. Uniósł swój kapelusz na powitanie i uśmiechnął się. Miał gładko ogoloną twarz o przyjemnych, ale nie pięknych rysach. Był niższy od Marco. 
- Domyślam się, że oboje jesteście wstrząśnięci, na szczęście niedługo zabieramy się stąd do bezpiecznego miejsca - poinformował ich. 
Minęła ich dwójka podobnie do niego odzianych mężczyzn, pokazujących sobie jakieś zdjęcia i papiery. - Czas nadszedł, aby wyjaśnić wam wszystko i uświadomić, że w starciu w Lożą nie jesteście zostawieni na lodzie. 
Karmel uniosła brwi i strzeliła palcami. 
- Tajemniczy dobrzy jak zawsze na czas. Przynajmniej nie przylecieliście na smokach. 
- Albo gryfach - wypalił Marco, wiecznie skłonny do pewnej dawki beztroski. 
- W czasie podróży opowiemy wam o tym... Oprawcy - wyjaśnił rozmówca, podpierając się na laseczce - A także postaramy się zaspokoić ciekawość odnośnie innych spraw. 
- Zawirowania rodzinne zawsze pożądane, he he - zakpił długowłosy, unosząc oczy ku niebu - Jak tak dalej pójdzie, to jest szansa, że jestem któryś tam w kolejce do angielskiego tronu. 
- Jak mamy się do pana zwracać, panie...? - padło pytanie ze strony Karmel. Chciała się przebrać, umyć i wyspać. Na rozmowy przyjdzie czas. W sumie przydałby się jeszcze seks, on też poprawia humor. 
- Bernard, na razie wystarczy Bernard... i o, wraca Antoni. 
- Nie znalazł tam nic, prócz kolejnych pytań - wymruczała brązowooka nieswoim głosem.


Michał Nowina
Odcinek 34

 

Antoni podszedł do kuzynki i pogłaskał ją po ramieniu. 
- Cieszę się, że już doszłaś do siebie.
- Nie nazwałabym tego tak do końca, ale przynajmniej stoję o własnych siłach - odpowiedziała, próbując wydobyć z siebie uśmiech.
- To dobrze. Teraz pana przeproszę - Antek zwrócił się do mężczyzny ubranego niczym z angielskiego, lordowskiego klubu - Chciałbym porozmawiać z Dorotą i Marco na osobności.
- Proszę bardzo - odpowiedział Bernard i uścisnął Marco poparzoną dłoń. Zraniona skóra zapiekła, a długowłosy posłał elegantowi mordercze spojrzenie. Tamten tylko skłonił się kapeluszem i odszedł do grupy ludzi Endariona.
- O co chodzi, kuzynku? Jakieś problemy z przeszukiwaniem domku? 
- I tak, i nie, Dorotko.
- Zamieniam się w słuch, panie archeologu - dorzucił Marco.
- W domku jedynym miejscem, w którym można coś ukryć, jest biurko dziadka. - zaczął tłumaczyć Antoni - Takie samo jak w jego gabinecie w domu. Wiesz Dorota, że ma ono skrytkę.
- No więc w czym problem, kuzynku? - odparła Karmel z przekąsem, odzyskując powoli swój charakterystyczny styl.
- W chacie jest pełno tych ludzi od Gomeza, a ja chciałbym wpierw sam rzucić okiem na to co znajdę. Odwróciłabyś ich uwagę?
- Postaram się, ale striptizu nie zrobię.
- Karmelku drogi, odnoszę wrażenie, że te osobniki o kamiennym wyrazie twarzy nawet by nie spojrzały na ciebie - mruknął Marco. - Powiedz mi lepiej, Antoś, co ja mam w tym wszystkim robić?
- Iść ze mną.
- Po co?
- Bo coś mi się zdaje, że oboje jesteśmy na równi umoczeni w tym gównie?
- Brawo za spostrzegawczość.
- Słuchaj, wkurzasz mnie tymi docinkami! - Antek nie krył już irytacji - Obojgu nam to nie pasuje, ale jesteśmy zdani na siebie. Zakopmy więc topór do końca tej sprawy. Ok?
- Wyluzuj, Antoni. Trochę poczucia humoru ci się przyda - odparł Marco z uśmiechem - Taka moja natura. Zgadzam się jednak, że chcąc nie chcąc musimy współpracować.
W trójkę weszli do domku. 
Trzech ludzi w ciemnych garniturach i okularach przeciwsłonecznych przeszukiwało każdy kąt na dolnym poziomie. Antoni wraz z Marco i Dorotą weszli na schody prowadzące na antresolę. Po drodze jego kuzynka zachwiała się i opadła na barierkę wydając z siebie ciche:
- Słabo mi..
Antoni przywołał mężczyzn krzątających się po pokoju i razem zanieśli ją na kanapę. W zamieszaniu razem z Markiem ustawili  sytuację tak, że tamtych trzech zajęło się pomaganiem Dorocie. Sami natomiast, wykorzystując ten fakt, szybko wślizgnęli się na górę. Antoni pokazał towarzyszowi gdzie znajduje się skrytka. Ten nachylił się , żeby przytrzymać opadający spód szafki. Nie chcieli narobić hałasu. Antek przesunął zapadkę w szufladzie i po chwili nad biurko powędrowała ręka jego kolegi. Trzymał w niej kopertę. Kiedy podniósł się cały, Antoni zamarł.. Na rzemieniu, który Marco miał na szyi, dyndał sobie spokojnie taki sam kawałek srebra, jaki znalazł w piwnicy dziadka.
- Marco, schowaj to i nie pokazuj! 
- Co, wisior mojego taty ci się nie podoba? - odparł Marco zdezorientowany, ale zadziorny, jak zawsze.
- Człowieku! To właśnie dla takiego kawałka srebra chcą nas zabić! - wyszeptał dramatycznie młody archeolog, odbierając kopertę.
W środku był krótki list:
?Antosiu, Dorotko!
Skoro to czyta któreś z Was, to znaczy, że ja nie żyję.
Połączcie siły.
Dalsze wskazówki znajdziecie na szrocie.
Pytajcie o szczerbatego Kazika.?
- I jak, mądralo, mówi to tobie coś? - zagadnął Marco niecierpliwie.
- Niewiele, rodzi kolejne pytania. Wiem tylko jedno: musimy się urwać tej zgrai łowców duchów.
- To mi się podoba!  Karmel powiedziała to samo, kiedy do nas podchodziłeś. W sumie mnie to nie dzi..  ale zaraz, co robisz?! -  urwał swoją wypowiedź pytaniem widząc, że Antek zjada list.
- No co? To prywatna korespondencja.
- Szurnięty jesteś, i to mi się w tobie zaczyna podobać - skwitował długowłosy, ubawiony.
- Złazimy i wyglądamy na takich, co nic nie znaleźli - mrugnął Antoni porozumiewawczo.
- Ok - Marco uśmiechnął się szelmowsko i jak na zawołanie zrobił zawiedzioną minę.
Antoni schodził ze schodów z markotną miną. Na zapytanie ludzi Endariona, czy coś znaleźli, pokręcił głową, a wyraz twarzy miał przy tym tak zawiedziony, że mu uwierzyli. Dorota powoli podniosła się z kanapy, ale jej oczy znowu zrobiły się niewidzące.
- Nie! - krzyknęła tak przerażająco, że wszyscy zamarli.
- Dorota, co ci jest? - dopadł do niej Antek.
- Do coś chciało we mnie wleźć!
- Co? Do cholery co?! - dopytywał się Marco.
- To, z czym żyje oprawca.
- Możesz doprecyzować? - zapytał Antoni.
- Ja chyba wiem o czym ona mówi - odezwał się jeden z ludzi Endariona.
- To proszę mówić - odpowiedział Antek.
- Jeżeli się nie mylę, to oprawca Loży jest demonitą.
- Czym u diabła? - zdziwił się Marco.
- Człowiekiem, który dobrowolnie scalił się ze złym duchem. W przeciwieństwie do opętania, demonici żyją z demonem z symbiozie, dzięki czemu są bardzo wytrzymali i trudno ich zabić.
- No to kurwa mamy niezły cyrk! - Marco dał słowny upust swych nerwów. 
- Sam bym lepiej tego nie ujął - przytaknął Antek - W dodatku ten Head & Shouders najwyraźniej coś do ciebie czuje.
- Skoro już mówisz o czymś do mycia - skwitował Marco beznamiętnie - To z chęcią wziąłbym prysznic. Ten szlam zaschnięty śmierdzi równie nieznośnie, jak mokry - stwierdził spoglądając z dezaprobatą na swoją stylową, uwalaną błotem kurtkę.

 

bottom of page