top of page

Michał Nowina

Odcinek 48.


 

Telien siedziała znudzona w swoim luksusowym miejscu odosobnienia. Myśl, że gdzieś tam w Europie jest osoba, która może z nią stanąć jak równa z równą, nie dawała jej spokoju. Musiała jej rzucić wyzwanie. Musiała się sprawdzić, było to jej potrzebne niczym tlen. Ojciec mógł ją odesłać z dala od całego tego zamieszania - ona owszem, posłuchała, wszak nie robi się ojcu przykrości. Teraz jednak był on daleko, więc to ona decydowała o sobie. Nie zamierzała tkwić w tej luksusowej norze ani minuty dłużej, niż to było konieczne.

Spokojnie odczekała dwa dni. W tym czasie rozeznała się w panujących w willi zależnościach. Dobrze już wiedziała kto, od kogo, z kim i za ile. Jedynym problemem, który jeszcze musiała rozwiązać, był wbity w czarny garnitur ochroniarz o ekspresji terminatora, przydzielony jej przez Lożę. Musiała się go pozbyć, bo ta niańka nie opuszczała jej nawet w sypialni. Oddany swemu rozkazowi i gotowy go wykonywać, aż do śmierci. Cóż - pomyślała - trzeba mu będzie to umożliwić, przynajmniej odejdzie na służbie i w humanitarny sposób. Współbracia nie byliby tak litościwi - za niewykonanie zadania z pewnością zabijaliby go na raty miesiącami.



 

Michał Nowina

Odcinek 49


 

Teraz pozostało jej czekać odpowiedniego momentu. Musiała to zrobić szybko i niespodziewanie. Trucizny nie wchodziły w grę, bo dzięki umiejętnościom Holdena wszyscy agenci Loży uodpornili się na nie - przynajmniej na tyle, żeby zabić truciciela, zanim sami umrą.
W międzyczasie Telien przygotowywała sprawy przyziemne. Wpierw ukradła z pralni strój jednej z posługaczek. Wiedziała, że musi wtopić się w tłum, a w swojej garderobie wartej pi razy drzwi 200 tysięcy dolarów świeciłaby wśród wyspiarzy jak latarnia morska. Udało się jej wmówić ochroniarzowi, że musi zbesztać praczki za nie wywabienie plamy z jej sukienki i że przy okazji weźmie swoją garderobę na dzisiaj. Jakimś cudem kupił tę bajkę i ten etap przygotowań miała za sobą.
Cały czas czujnie czekała na właściwy moment. Jedyne czego teraz potrzebowała, to chwili nieuwagi jej niańki.
W myślach odkreślała kolejne punkty planu: strój - jest, fałszywy paszport zaszyty w torbie wraz z 100000 euro - jest, śmierć ochroniarza - brak.

Czas zdawał się mijać koszmarnie powoli i niemrawo, a odpowiednia chwila wciąż nie następowała. Zaczęła już popadać w zwątpienie, gdy przypadkowo dowiedziała się z rozmów służby, że na wyspę zawinął statek transportowy z Europy. Alleluja! Teraz albo nigdy! - pomyślała i obmyśliła naprędce plan na wieczór. Kładąc się spać wypiła szklankę wody i udała, że zaczyna się krztusić.
Ochroniarz błyskawicznie do niej dobiegł i chwyciła za ramiona.
- Panienko Telien! Co się panience...? - zacharczał i splunął krwią.
W momencie, gdy przejęty zadawał jej to pytanie, Telien obróciła się błyskawicznie i pchnęła go małym sztyletem w gardło. Żołnierz Loży osunął się na ziemię z wyrazem niesamowitego zdziwienia na twarzy. Jego ciało jeszcze drgało, kiedy zmywała w łazience krew. Rozpruła torbę i przełożyła z niej pieniądze oraz dokumenty do małego plecaka. Na głowę założyła perukę, a broń strażnika przypięła do podwiązki pończoch.
Kolejną jej ofiarą tej nocy była młoda pokojówka, która była jej postury i nieco podobna do niej z twarzy.
Telien, wielce z siebie zadowolona, opuściła bez problemu willę i skierowała się do portu. Owszem, tak mało finezyjny mord był poniżej jej godności, ale cóż - brak czasu był dostatecznym usprawiedliwieniem. Musi się teraz szybko ulotnić z wyspy, bo kiedy w jej pokoju w willi znajdą zadźganego ochroniarza i ciało pokojówki w zsypie na pranie, rozpoczną się wielkie poszukiwania. Teraz ma tylko 24 godziny na dotarcie na kontynent.

Port w nocy nie był bezpiecznym miejscem, a tym bardziej dla damulki jej postury i wychowania. Kiedy tylko dotarła do doków, już przy pierwszym ze statków została otoczona przez grupę podpitych marynarzy. Obrzucali ją obleśnymi spojrzeniami i wyraźnie dawali do zrozumienia, o co im chodzi. Telien bała się. Owszem, miała broń, ale nie chciała jej teraz używać. Zależało jej na ciszy. Wyczekała więc chwili nieuwagi podpitych adoratorów i prześlizgnęła się między nimi. Biegła ile miała sił w nogach, lecz napastnicy byli tuż za jej plecami. Nagle potknęła się i upadła, a nad nią wyrosły trzy rosłe postacie napalonych mężczyzn. Jeden z nich nachylił się i bez ceregieli włożył jej rękę między nogi. Drugą ręką chwycił ją za gardło.
Przerażona Telien zapomniała o pistolecie i zacisnęła mocno uda, co tylko rozochociło go bardziej.
- Daj pyska, suko! - warknął - Lubię całusy, zanim się spuszczę!
Ból, strach i obrzydzenie wypełniało ją do głębi. Musi się opanować, pomyślała, i od razu z niedostępnej stała się uległa. Uśmiechnęła się, co jeszcze bardziej rozradowało marynarza. Potem przesunęła ręką po jego kroczu. Czuła, że jest napalony jak ogier, co jeszcze wzmogło jej obrzydzenie. Działanie takie przyniosło jednak efekt. Napastnik puścił jej gardło i zaczął rozpinać spodnie. Kiedy ściągnął bokserki, Telien błyskawicznie wbiła mu w przyrodzenie swój mały sztylet. Mężczyzna zawył z bólu, a jego kumple osłupieli.
Na to tylko czekała i poderwała się do dalszej ucieczki.
- Zabijemy cię, kurwo !!! - usłyszała za sobą. To dodało jej skrzydeł. Biegła jeszcze szybciej, ale płuca odmawiały już posłuszeństwa. Zrezygnowana stanęła i odwróciła się do napastników. Sięgnęła ręką pod spódnicę, ale zanim wyciągnęła broń, jej prześladowców znokautował jakiś mężczyzna, który wyłonił się nagle znikąd.
- Nic ci nie jest? - zapytał, wchodząc w słup światła rzucany przez latarnię.
Był wysoki, dobrze zbudowany i bardzo przystojny. Niesforna grzywka jasnych włosów opadała mu na błękitne oczy.





 

Michał Nowina

Odcinek 50

- Nic tobie nie jest? - ponowił pytanie jasnowłosy.
- Na szczęście zjawiłeś się w samą porę - odpowiedziała, mierząc go wzrokiem.
- Wybacz że pytam, ale co w porcie robi o tej porze dziewczyna taka jak ty? - ciągnął zdumiony.
Telien przez ułamek sekundy się zamyśliła.
- Uciekam przed złymi ludźmi. Muszę się dostać na kontynent - wyrzuciła jednym tchem, udając przestraszoną, zagubioną dziewczynkę.
Przystojniak chwycił przynętę, niczym ryba haczyk.
- Zaraz za tym drobnicowcem stoi mój jacht. Mogę zawieźć cię na Sycylię - zaoferował entuzjastycznie. - Miałem wypływać w południe, ale dla ratowania pięknej kobiety mogę zmienić plany.
- Nawet nie wie pan jak jestem panu wdzięczna, panie... No właśnie, jak mam się do pana zwracać?
- Proszę wybaczyć - zaśmiał się beztrosko, podając jej rękę - Jestem Ernesto Costa.
Telien ujęła jego dłoń i dygnęła jak służąca.
- Ana Sergio.
- Piękne imię, Ana - rzekł, robiąc ruch ramieniem zachęcający do pójścia za nim.
Telien posłusznie ruszyła w kierunku potężnego okrętu handlowego. W duchu uśmiechała się do siebie. Doprawdy, miała szczęście. Trafiła od razu na syna największego armatora na Morzu Śródziemnym. Jego ojciec dorobił się na przemycie i piractwie, a teraz został szanowanym biznesmenem. Do tego jego jachty miały wstęp do wszystkich portów na tym akwenie. Lepiej już trafić nie mogła.

Za drobnicowcem stał przycumowany ponad sześćdziesięciometrowy jacht najnowszej generacji. Jacht - to mało powiedziane. To był pełnowymiarowy mały wycieczkowiec, wart ponad trzysta milionów dolarów. Na trapie przywitał ich kapitan, który osobiście zaprowadził ją do jej kajuty.
Wzięła szybki prysznic, żeby zmyć z siebie brudy dzisiejszego wieczoru.
Kiedy w końcu rozsiadła się w fotelu, poczuła jak statek odbija od nabrzeża. Udało się - pomyślała z dziką satysfakcją, wyciągając nogi na podnóżku.
Po chwili ktoś zapukał do drzwi.
- Kto tam? - zapytała, choć dobrze wiedziała, kto.
- To ja, Ernesto.
- Proszę, niech pan wejdzie.
- Nie pan, po prostu Ernesto - odpowiedział, wciągając wózek z jedzeniem. - Pomyślałem, że musisz być głodna.
Odwrócił się i przez chwilę patrzył na nią zaskoczony.
- Wydawało mi się, że miałaś inny kolor włosów? - stwierdził, nie kryjąc zdumienia.
- Tak. Chciałam uciec nierozpoznana - odparła bez ogródek.
- Rozumiem. Możesz być spokojna, nie zgłosiliśmy pasażera. W papierach portowych jestem tylko ja i załoga - rzekł pojednawczo, przysuwając stolik do sofy. - Proszę, jedz.
- Dziękuję - uśmiechnęła się, podciągając rękawy trochę przydługiego szlafroka.
Jadła uważając, żeby nie zdradzić swojego pochodzenia. Przy homarze poprosiła swojego gospodarza o pomoc w uporaniu się z nim. Wytłumaczyła mu, że takie coś je po raz pierwszy, bo u niej w domu jadało się prosto i głównie makarony. Ernesto, zadowolony że może wykazać się przed piękną towarzyszką, w pełni nieświadomy dał się wciągnąć w jej grę.
Po kolacji wypili dwie butelki wina. W sumie Telien wysączyła tylko dwa kieliszki, ale taki był jej plan. Piękny, dobrze zbudowany blondyn o niebieskich oczach wpadł jej w oko. Musiała jakoś odreagować po stresie dzisiejszej nocy.
Kiedy zobaczyła, że Ernesto jest już trochę podpity, rozchyliła lekko szlafrok i oparła się swobodnie o oparcie sofy.
- Gorąco tu trochę. Nie sądzisz? - zapytała wydymając teatralnie usta, po czym zaczęła się leniwie wachlować ręką.
- Mogę podkręcić klimatyzację - odpowiedział usłużnie i nachylił się ponad nią, próbując sięgnąć po pilot klimatyzatora na komodzie. Telien wykorzystała to błyskawicznie. Wszak uwodzenie mężczyzn było jej ulubioną rozrywką. Zarzuciła mu ręce na szyję, uśmiechając się przy tym zachęcająco.
Ernesto odczytał ten sygnał. Odwzajemnił jej uśmiech, po czym pocałował ją namiętnie. Ona wpiła się w jego usta i przyciągnęła go do siebie. Oszołomiony alkoholem rozpalony mężczyzna, wiedziony namiętnością, ściągnął z niej szlafrok i zaczął pieścić. Począwszy od szyi, przez jej małe ale krągłe piersi, po brzuch. Pozwoliła mu na to, chłonąc każdą pieszczotę. Następnie podciągnęła go wyżej, rozpinając mu koszulę i spodnie. Jego pięknie zarysowany tors przyprawił ją o dreszcze. Zaczęła go całować i głaskać, ocierjąc się o niego jak kotka. Potem szybko pozbawiła go dolnej garderoby i po chwili spletli się w namiętnym uścisku, odpływając w krainę rozkoszy.

Kiedy Ernesto się obudził, było już dobrze po południu. Chciał pocałować swoją nocną kochankę na przywitanie, lecz jej już nie było. Jego jacht zawinął do Trapani, a Ana zniknęła.
- Co za kobieta.. - powiedział sam do siebie i zaczął się ubierać.

 

 

ROZDZIAŁ 11

Michał Nowina

Odcinek 51.

 

Noc, której Telien uciekała z wyspy, miała się okazać równie dramatyczna dla Antoniego i jego towarzyszy.
Mijał trzeci dzień oględzin terenu wokół domku jego dziadka. Doprowadzili się do porządku, a co najważniejsze odpoczęli nieco po wyczerpujących wydarzeniach ostatnich kilkudziesięciu godzin.

Marco, z porządnie opatrzoną dłonią, pozornie nie dawał po sobie poznać, jak bardzo go poruszyła cała ta sytuacja. Przyglądał się przykutemu do łóżka Holdenowi i przeklinał w duchu los za to, że dał mu za brata taką gnidę. Zastanawiał się, jakim cudem jego matka mogła urodzić nędznika tego pokroju? Ojcu też z chęcią zadałby kilka pytań co do jego przeszłości. Zastanawiał się, w co on właściwie pogrywał: po co wszedł w szeregi Bractwa i co się z nim stało, kiedy ślad po nim zaginął?

Bardzo podobne pytania do swego dziadka miał Antoni. Siedział w jego bujanym fotelu i próbował poskładać w jedną całość tę łamigłówkę, którą dziadunio podsuwał im po kawałku. Istne puzzle - sęk w tym, że Antek nie cierpiał puzzli, co jak na archeologa było dziwne.
Kiwając się w fotelu i rozmyślając, machinalnie wpatrywał się w Bielską. Sam nawet nie zauważył, jak bliska się mu stała, szczególnie po akcji w bunkrze. Siedziała cały czas jakby nieobecna. Wyczuwał jej cierpienie i było mu jej okropnie żal.

W Justynie odżyły wspomnienia, które do tej pory były ukryte głęboko w podświadomości. Nie wiedziała kim tak naprawdę jest i dlaczego jej życiem kieruje tak okrutny los. Dzieciństwo w sierocińcu, w którym wszystkie jej pytania były zbywane milczeniem lub tłamszone w zarodku, potem dramatyczna wpadka na początku służby, niewola i tortury.. Najgorsze było to, że zadano jej tyle bólu i nie powiedziano dlaczego. Owszem, domyślała się nieco. Od pierwszego dnia w akademii prowadziła śledztwo w sprawie rodziców. Wszystkie akta zniknęły, ona jednak nie dała się zbyć i drążyła dalej. Wreszcie ją porwano i znęcano się nad nią przez kilka miesięcy. Odbili ją ludzie Gomeza i tak trafiła w szeregi Europejskiej Agencji do walki z sektami i przestępczością paranormalną. Nie przybliżyło jej to bynajmniej do rozwiązania zagadki - przeciwnie, ilość pytań wzrosła diametralnie. Paradoksalnie - teraz, choć targały nią silne emocje, czuła że wychodzi na prostą. Tak czy inaczej, była obecnie tak blisko wyjaśnienia sprawy, jak nigdy dotąd. Postanowiła sobie, że tym razem dowie się w końcu, kim jest. Miała też przy sobie ludzi, którym mogła zaufać. Syn jej wybawcy, który tak samo jak ona szukał swej tożsamości, opiekuńczy i ciągle zaskakujący Antek oraz jego niesamowita kuzynka o nieprzeciętnej urodzie.. po prostu kompanija z wyższej półki - pomyślała i uśmiechnęła się do siebie. Z takimi to lepiej zgubić się niż z innymi znaleźć. Loża, Bractwo, czy inna szemrana spółka - nie ważne, wyrwie im w końcu tajemnice swojej przeszłości.

Z zamyślenia wyrwało ją zamieszanie na zewnątrz domku.
Poruszenie i szmery przeszły w strzelaninę. Ludzie Gomeza z kimś walczyli.
Justyna przeładowała pistolet. Jak na komendę to samo zrobili jej kompani.
Antek chwycił ze stolika kluczyki wozu i oparty obok krótki miecz.
- Mamy towarzystwo - mruknął.
- Trudno nie zauważyć - odparł Marco z przekąsem.
Wokół domku narastał tumult. Osoby zgromadzone w środku czekały w napięciu, co się stanie. Wreszcie przez drzwi wpadł łowca demonitów.
- Wynosimy się stąd, cukiereczki! - zakomunikował krótko i zwięźle. - Wkoło pełno panienek w sukienkach z kapturami!
- Dobra, Antek, grzej ten swój Batmobil! - krzyknął Marco, chwytając za rękę Dorotę, która patrzyła znowu w przestrzeń nieprzytomnym wzrokiem. - Karmel, ocknij się! - szarpnął ją mocniej.
Dorota spojrzała na niego niewidzącymi oczyma.
- Ogień, wszędzie ogień..! - zaczęła krzyczeć, chwytając się za skronie.
- Dorota, opanuj się, jaki znowu ogień? - jęknął długowłosy.
- Justyna, pomóż mu z nią! - wtrącił się kategorycznie Antoni. - Skoro moja kuzynka mówi o ogniu, to zaraz na bank wszystko pójdzie z dymem!
Pani detektyw, nauczona już doświadczeniem, niezwłocznie chwyciła dzbanek z wodą i chlusnęła nią w twarz Karmel.
- Oszalałaś! - wściekła się przemoczona dziewczyna.
- Podziękujesz mi później - rzuciła niczym nie zrażona policjantka.
W tym momencie przez okno wpadł koktajl Mołotowa.
Salonik błyskawicznie stanął w płomieniach.
Antoni wraz z resztą towarzystwa błyskawicznie wyskoczyli na ganek. Przemknęli chyłkiem do auta i migiem wślizgnęli się do środka - w samą porę. W ślad za nimi pomknęły kule, plaskając o karoserię.
Nagle Marco zaklął siarczyście.
- Co jest, chłopie? - rzucił Antoni z niepokojem, odpalając silnik - Stało się coś?
- Tak, los mi dał czarną owcę za brata i ten baran przecież zaraz się usmaży! Antek, osłaniaj mnie!
- Czekaj wariacie, chwilunia! - skarcił go Antoni.
Szybko nawrócił i ustawił wóz przy wejściu do domku.
Marco wyskoczył z samochodu i wpadł w drzwi. Podbiegł do kanapy przeładowując pistolet.
- Pewnie, strzelaj, Kainie! - warknął Holden z ironią, obserwując jego poczynania. - Wolę już kulkę niż usmażenie!
- Nie kuś, bo skorzystam, bracie! - odciął się Marco, akcentując dobitnie ostatnie słowo, po czym przymierzył i przestrzelił łańcuszek od kajdanek. - Chodź z nami! Tylko pamiętaj: jeden fałszywy ruch, a będziesz błagał o śmierć!
Holden oszołomiony jego zachowaniem tylko skinął głową i wyskoczył z nim z płonącego budynku.
- Antek, otwieraj bagażnik! - zawołał Marco w biegu, ciągnąc za sobą brata, któremu od długotrwałego unieruchomienia plątały się nogi.
- Jak to bagażnik? - zaoponował w popłochu Holden, w którego zdążyła już wstąpić nowa nadzieja. W odpowiedzi został wepchnięty do olbrzymiego kufra Warszawy.
- To auto starej daty. Będzie ci wygodnie, braciszku! - rzucił Marco z przekąsem, zatrzaskując klapę, po czym błyskawicznie wskoczył do auta. Antek wcisnął pełny gaz i ruszyli, wyrywając piach spod kół. Zestaw reflektorów dalekosiężnych oświetlił im drogę.


 

bottom of page