top of page

Weles
Odcinek 2


Coś tknęło Antoniego, a jeśli była to intuicja, to w jego wypadku miała wyjątkowo pewną i silną rękę. 
- Wolałbym sprawdzić, czy nic nie zginęło - zwrócił się do funkcjonariuszki. - Znam w tym domu każdy kąt i wiem, gdzie dziadek trzymał cenne rzeczy. 
- Nie słyszał pan, że ma się nie ruszać?! - burknął do niego jeden z mundurowych, którego dykcja, wygląd i wzrok dowodziły, że równie dobrze, jak policjantem, mógłby być zapalonym gangsterem. Szerokie bary obudziły w Antonim cień lęku, sam bowiem bym człekiem raczej drobnej budowy. Nie chciał jednak, by rządzili się w domu, który - jakby nie patrzeć - należał do niego. 
- Spokój! - zarządziła detektyw, w której Antoni pokładał zaufanie - Ma pan faktycznie rację. Mam rozumieć, że pański dziadek przechowywał w tym domu kosztowności? 
- Kilka rzeczy faktycznie mogło być dosyć cennych - odpowiedział nerwowo Antoni, nie czując się pewnie, mimo uspakajającej obecności detektyw Justyny. - Nawet meble to głównie antyki, sama pani widzi. Inne wartościowe przedmioty, którymi dysponował, powinny być w piwnicy. 
- Cóż - uśmiechnęła się lekko - sprawdźmy więc. 

Piwnica dziadka Antoniego mogłaby robić za miniaturowe muzeum, gdyby nie fakt, że i tutaj wszystko było wywrócone do góry nogami. Zrobiło mu się żal pięknej szafy,  pamiętającej zapewne czasy jeszcze sprzed śmierci arcyksięcia Ferdynanda - jej drzwi zostały wyłamane, a ich szczątki walały się po podłodze. Na reszcie mebli nie chciał nawet skupiać wzroku. Tyle pięknych przedmiotów! 
- Będzie pan w stanie stwierdzić, czy coś zaginęło? - usłyszał pytanie policjantki, która chłodnym okiem omiatała pomieszczenie. - Jak dla mnie, to chyba przeszło tu tornado. 
- Chwileczkę... - pod przeciwległą ścianą piwnicy stało biurko z lampką oliwną, przy którym czasem pracował jego dziadek, zamykając się wśród swoich rupieci. Czemu lampką oliwną, nie elektryczną? Widać jego dziadek miał po prostu taki fetysz. 
Antoni podszedł do biurka jakby coś go tam pchało i wysunął szufladę z rzeźbioną gałką. 
Była pusta. 
Nie powinna być. 
Dziadek Antoniego ostrzegał go, że jeśli ten kiedyś otworzy ją, a ta będzie pusta, to Antoni, nie mówiąc o tym nikomu, powinien natychmiast wyjechać i starać się zapomnieć o sprawie i odciąć się od rodziny. Powiedział dobitnie: "Nie waż się w to mieszać!" 
- Czy coś zaginęło? - zapytała detektyw. 
- Nie - Antoni był blady jak ściana. Anemiczna ściana. - Wszystko jest na miejscu. Nie wiem, czego włamywacz tu szukał. 

Udało mu się policjantów spławić i na odchodnym z panią detektyw uzgodnić, by postępowanie umorzono. 
"Skoro nic nie zginęło, a my nie wiemy nic o tym człowieku, to czemu miałbym zwalać sobie na głowę dodatkowe problemy?"- tłumaczył funkcjonariuszce, która podejrzliwie i chyba z pewną troską badała go swoimi brązowymi oczyma. Cieszył się, że trafił na nią, bo wydawała się być najpierw człowiekiem, dopiero potem policjantką. 
- Naprawdę przykro mi z powodu pańskiego dziadka - powtórzyła jeszcze raz, gdy już wychodziła. - Domyślam się, że ma pan teraz dużo na głowie, panie Krzemiński. 
- Nie mam innego wyjścia, jak dać sobie radę - Antoni zrobił dobrą minę do złej gry. 
Wiedział, że powinien postąpić zgodnie z tym, co kiedyś przekazał mu dziadek. Cała sytuacja zaczęła budzić w nim lęk, a okoliczności śmierci dziadka wydały się podejrzane. O nie, jego dziadek nie był rybakiem. 
Należało spakować się i wyjechać, potem pomyśleć nad sprzedaniem domu. I tak miał szczęście, że włamywacz nic mu nie zrobił, mógł jednak w każdej chwili wrócić. Antoni zastanawiał się, dokąd lub do kogo powinien wyjechać. Z rozmyślań tych - ze skutkiem, jak się miało okazać, burzliwym - wyrwała go dzwoniąca dziadkowa komórka . Owszem dzwoniła. Tylko gdzie? Jakimś cudem odnalazł ją w tym całym rozgardiaszu. 
- Halo - odebrał nerwowym głosem.
- Antoś? - usłyszał głos, którego się nie spodziewał w tej sytuacji. - Właśnie przyjechałam z lotniska! - dobiegł go śpiewny, radosny głos. 
- Na litość boską - odparł jej zirytowany - Przestań się brechtać! Dziadek... 
- Wiem - ucięła szybko i pewnie, poważniejąc w jednej chwili. - Rozumiem, że ciszej nad tą trumną i w ogóle... 
- .. Ale..? 
- Musimy się spotkać. Przyjdź o dwudziestej "Pod Kulawą Pszczołę" - wspomniała o znanym im obojgu barze. - Spakuj sobie już jakąś walizkę, dobra? Nie chcę, żeby...
- Ty wiesz..? - pobladł jeszcze bardziej niż ostatnio, mocniej ściskając w dłoni telefon. 
- Wiem - w tym miejscu rozmowa się zakończyła. 

 

 

Michał Nowina i Dida (Forum miłośników "Sagi o Ludziach Lodu" PIFF ) 

Odcinek 3


Kiedy tylko Antoni wyłączył komórkę, rozbrzmiał dzwonek okrutnie starego telefonu dziadka, pamiętającego niechybnie jeszcze czasy Churchila. Nie podejrzewając niczego wstał i przeszedł do kuchni w przekonaniu, że ktoś ze znajomych czy krewnych dzwoni z kondolencjami - odebrał już wcześniej kilka takich rozmów.

- Halo? - zapytał znużony, odpowiedziała mu jednak głucha cisza. Doprawdy świetny moment na strojenie sobie żartów, pomyślał z irytacją. Miał już zamiar odwiesić słuchawkę, gdy usłyszał głos:
- Panie Antoni? Niech pan się nie rozłącza... 
Był to ciepły melodyjny głos kobiecy. Przemknęło mu przez myśl, iż zna skądś ten głos, lecz po namyśle stwierdził, że chyba jednak nie. 
- Tak, słucham? - usłyszał swoją własną odpowiedź. 
- Jest coś, co chciałabym z panem przedyskutować.. aczkolwiek obawiam się, że to nie jest rozmowa na telefon. Czy możemy się spotkać w ulubionej kawiarni pańskiego dziadka? Za 30 minut tam będę. Proszę się spieszyć! 
- Ale... - zaczął, nieznajoma jednak zakończyła już rozmowę.Co się dzieje? Kim jest ta kobieta?- Ulubiona kawiarnia dziadka... - pomyślał na głos do pustej słuchawki. ulubionej kawiarni pańskiego dziadka? Za 30 minut tam będę. Proszę się spieszyć!

 

Antoni spieszył się jak tylko potrafił. Do umówionego wcześniej spotkania zostało jeszcze parę godzin, miał więc nadzieję, że ogarnie oba terminy.
Niestety, w kawiarni "Literat" był dopiero po 45 minutach. 
Znał to miejsce. Jego dziadek zawsze, będąc w pobliżu, wstępował tutaj na herbatę. 
Podszedł do baru, przedstawił się i zapytał, czy ktoś na niego nie czeka. Barman ruchem ręki wskazał mu stolik ukryty głęboko w niszy. Siedziała przy nim elegancka, starsza kobieta. Popijała coś ze stylowej filiżanki i czekała. 
- Pani do mnie dzwoniła? - zagaił Antoni, przysiadając się do stolika.
- Tak, ja. Z tego co pamiętam, to umawialiśmy się za pół godziny, a jest prawie godzina. Naprawdę, punktualność jest słabą stroną waszego rodu. Twój dziadek też się notorycznie spóźniał, ale nie o to mi teraz chodzi.

- Kim pani jest? - spytał Antoni bez ogródek,  przyglądając się apodyktycznej damie. Wydawało mu się, że zna z widzenia lub z opowieści wszystkich znajomych dziadka. Tej kobiety jednak nie kojarzył. Jej głos znów wydał mu się znajomy, nadal jednak był pewien, że nigdy jej wcześniej nie spotkał. 
- To nieważne - nieznajoma zarumieniła się wyraźnie i zaczęła nerwowo skubać chusteczkę trzymaną w ręku. - Mam ci coś ważnego do powiedzenia, a to, kim jestem, nie ma z tym żadnego związku.

- Ale mimo to chciałbym wiedzieć? Chyba gdzieś już słyszałem pani głos. 
Kobieta pokręciła głową i zacisnęła usta.
- Dzisiaj rano wróciłam do domu po dłuższej nieobecności. Czekał na mnie stos korespondencji i paczka, nadana przez twojego dziadka. Znalazłam w niej mały pakunek i list z prośbą, żebym to przechowała i wręczyła ci, gdy Jana już nie będzie na tym świecie. Spotkałabym się z tobą wcześniej, ale nie było mnie w kraju.
Po tych słowach nieznajoma sięgnęła po torebkę wiszącą na oparciu krzesła i wyciągnęła niewielki pakunek, zawinięty w zwykły szary papier, przewiązany sznurkiem. Antoni wziął od nieznajomej paczkę. Była nieduża, może troszkę większa niż paczka papierosów, a wewnątrz coś gruchotało. Bez słowa schował ją do kieszeni - owszem, ciekawiło go co jest w środku, jednakże w tym momencie bardziej interesująca była dla niego sama starsza pani, która zachowywała się w tak tajemniczy sposób

- Może napiłaby się pani jeszcze kawy lub herbaty? - zagadnął kurtuazyjnie.
Nieznajoma uśmiechnęła się.

- Nie, dziękuję. Dopiero co wypiłam kawę. W moim wieku nie można sobie pozwolić na więcej, a już na pewno na tę sama przyjemność dwa razy pod rząd.

Antoni wciąż bacznie się jej przyglądał. Zawsze miał pamięć do twarzy, miejsc i sytuacji, gorzej natomiast było u niego z zapamiętywaniem imion - dlatego właśnie to uczucie, iż zna skądś tę starszą panią, nie dawało mu spokoju. Jeżeli był pewien że nigdy jej wcześniej nie spotkał, to skąd by miał ją znać?

Starsza pani była teraz bardzo podenerwowana. Udawała, że wszystko jest w porządku, była jednak spięta i ukradkiem rozglądała się po sali.
Antoni postanowił, że za wszelką cenę dowie się, kim jest jego rozmówczyni. 
- Bardzo przepraszam panią - zaczął. - Proszę mnie nie zbywać. Jestem pewien, że jako dziecko musiałem widzieć panią u mojego dziadka w domu. Byłoby mi bardzo miło, gdybym mógł poznać chociaż pani imię. To dla mnie zaszczyt poznać znajomą dziadka, tym bardziej, że do towarzyskich to on nie należał.
- Jak my wszyscy.. - westchnęła. .

- Słucham?  
.- Nie, nic ważnego. Dobrze, młody człowieku. Powiem tylko tyle : mam na imię Zuzanna i od wielu lat byłam znajomą twojego dziadka. Razem studiowaliśmy i przez szereg lat współpracowaliśmy w pracy. O więcej proszę mnie nie pytaj. - Strasznie pani tajemnicza. Umiem jednak uszanować czyjąś prywatność, dlatego nie będę pani więcej męczył pytaniami

- Gentelman, jak dziadek - staruszka uśmiechnęła się pod nosem. - Zresztą, jesteś do niego podobny z wyglądu, tyle że masz bardziej okrągłą twarz. Oj, zagalopowałam się. Ja tutaj robię jakieś tajemnice, a pozwalam sobie mówić panu na "ty". 
- Nic nie szkodzi. Jest pani w wieku mojego dziadka. On też mi mówił po imieniu, więc niech pani też mówi mi Antoni. am się.

- Dobrze zatem, Antoni - rzekła na powrót poważniejąc. - Utrzymuję tajemnicę, ponieważ chcę ciebie chronić, i wierz mi, lepiej żebyś nie wiedział przed czym. 
- Po takim wstępie to z ciekawości nie będę mógł spać. 

- Curator is prime grade insquequo coniecto.* 
- Pani Zuzanno, znam łacinę. Wiem, że to pierwszy stopień do piekła.

- W tym przypadku może to być dosłowne, mój drogi Antoni.
- Piekło to ja mam w domu. Jak sobie pomyślę, że muszę posprzątać wszystkie pokoje i na nowo posegregować notatki dziadka, to mi się przysłowiowy nóż w kieszeni otwiera.
- Co się stało, drogi chłopcze?- zapytała Zuzanna wyraźnie zdenerwowana ziadka

- Podczas pogrzebu dziadka ktoś włamał się do domu i wywrócił tam wszystko do góry nogami, a jak wróciłem, to na odchodnem zdzielił mnie czymś ciężkim w głowę. 

- Masz szczęście, że żyjesz. Wracaj natychmiast do domu, trochę go uporządkuj i radzę dobrze, nie nocuj w nim. 
- Pani Zuzanno, przecież dam sobie radę. Co mi się może stać w moim domu?

- Co? Już raz w głowę oberwałeś. Bądź mądry i mnie posłuchaj.  
- Dobrze, jeżeli to takie ważne, to prześpię się w akademiku.
- Dobry pomysł, a teraz wybacz, ale zaraz mam autobus. Muszę już iść. Jeżeli coś się zmieni, odezwę się.

Antoni wstał, żeby podać płaszcz pani Zuzannie.

- Naprawdę było mi bardzo miło panią poznać. Nie mogę się doczekać naszego następnego spotkania. 
- Mi również było miło. Jesteś naprawdę miłym młodym człowiekiem 
Pani Zuzanna wzięła torebkę z oparcia krzesła i wyszła z kawiarni. Antoni ponownie usiadł przy stoliku. Zadumany, siegnął do kieszeni. Chciał już otworzyć przesyłkę od dziadka, kiedy usłyszał pisk opon i huk na ulicy. Od razu przez myśl przemknęła mu jego nowa znajoma. Jak z procy wybiegł przed lokal. Na ulicy zgromadził się już spory tłumek gapiów.

- Pewnie weszła mu pod koła! - było słychać z tłumu. - Taka stara baba nie powinna chodzić sama po ulicy, tylko zagrożenie stwarza dla kierowców!

- Co też pan mówi, jakby ten kierowca był w porządku, nie uciekłby z miejsca wypadku! 
W tej bezskładnej paplaninie Antoniemu udało się wreszcie przedrzeć przez tłum. To co zobaczył, przeraziło go : pani Zuzanna leżała na jezdni w pozycji bezwładnie rzuconej lalki, z głową bokiem leżącą na asfalcie.
- Ludzie!!! Wezwijcie karetkę!! Niech ktoś wezwie to cholerne pogotowie!! - krzyknął Antoni podbiegając do pani Zuzy. - Chłop...chłopcze.. - wykrztusiła.

- Proszę, niech pani nic nie mówi. Pogotowie już jedzie. 

- Chłopcze, pamiętaj, destination procuratio ones, quis venustas quoque concero tendo. ** 

- Co pani mówi? Jakie sznurki?  endo. ** 

- Zzz..zrozumiesz, przyjdzie czas, to zrozumiesz... Nostrum, illud quis rectus ut vigilo unus erant yourselves ut stipes.... Pondera non ago. Bids ut latin, vel alius non veneratio vadum wits. 
Antoni zrozumiał i również przeszedł na łacinę
- Wits? Quis talis wits? *** imes New Roman

Niestety pani Zuzanna już nie odpowiedziała. Z ust pociekła jej stróżka krwi i przestała oddychać. Kiedy przyjechało pogotowie, lekarz stwierdził zgon.
Wraz z karetką pojawiła się też Policja. Wśród gapiów znalazł się ktoś, kto widział samochód, który potrącił panią Zuzę.

- Panie władzo - mówił wyraźnie podekscytowany sprzedawca z pobliskiego kiosku - To był jak nic pancerny Mesio! 
- Mesio??? - zdziwił się policjant. 

- Znaczy się Mercedes, panie władzo. Pancerny jak nic, nawet się lekko nie wgiął. Tablice miał zachlapane błotem. To była robota na zlecenie, mówię panu. Wiem, bo w pracy czytam "Śledczego", a tam piszą o takich sprawach, i to sama prawda jest panie władzo, samiuśka! 
- Tak, sama prawda - przytaknął policjant z przekąsem. - Jeżeli się panu jeszcze coś przypomni, proszę zgłosić się na komisariat. Zresztą i tak jeszcze pana wezwiemy na spisanie zeznań.

- Co tylko pan sobie życzy, panie władzo. 

Teraz ten sam funkcjonariusz podszedł do Antoniego.

- Znał pan ofiarę? 

- Tyle o ile. Pani Zuzanna była znajomą mojego dziadka.

- To proszę go wezwać na komisariat - ciągnął procedurę policjant.

- Z miłą chęcią, ale dziadek nie może przyjechać.

- Nie ma problemu, przyślemy po niego radiowóz.

- I tak się nie stawi. Dzisiaj był jego pogrzeb.

- Proszę pana, niech pan sobie żartów ze mnie nie robi, jestem funkcjonariuszem na służbie! - ofuknął go mundurowy.

- Nie śmiałbym sobie żartów robić z policji, tym bardziej w obliczu śmierci.

- Wie pan co, jak jest pan taki wygadany, to pojedziemy na komisariat i tam porozmawia pan z moim szefem. Zapraszam do radiowozu!

Zrezygnowany Antoni nie stawiał żadnego oporu. Posłusznie wykonał polecenie, jednak funkcjonariusz przez całą drogę nie odezwał się już do niego ani słowem. Najwyraźniej poczuł się urażony.

Na komisariacie kazał mu usiąść na korytarzu i czekać. Antoni grzecznie usiadł, a że czekanie się przedłużało, rozpakował przesyłkę od dziadka.

W pudełku był kluczyk i kartka z napisem po łacinie "Heretofore peto suum identity, duco preterea portrait posterus.

Conjunction sub nether vir pariter vetted profundities , quod manus manus volo thee ero vinum." ****

Znowu zagadka - powiedział sobie w myślach. Głębia, wino? O co tu chodzi?

Z zadumy wyrwał go kobiecy głos.

- Znowu się spotykamy. Dwa razy w ciągu jednego dnia. Wpierw włamanie, potem śmiertelny wypadek. Albo pan jest w mafii, albo ma paskudnego pecha?

- Zapewniam panią detektyw, że to drugie - odparł  znużony. - Po śmierci pani Zuzanny na pewno to drugie.

Pani Bielska ruchem ręki zaprosiła go do biura.

- Rozumie pan, że teraz będę musiała panu zadać parę pytań dotyczących zmarłej. Domyślam się, że ten telefon, po którym wyszedł pan z domu, był właśnie od niej?

Antoni lekko się zmieszał, niemile zaskoczony faktem, że znajduje się pod obserwacją. Oczy pani detektyw, chociaż ciepłe, wyrażały irytację ich właścicielki, związaną z zatajeniem prawdy.

- Tak, to ona dzwoniła i poprosiła o spotkanie, ale przyrzekam, że nie wiedziałem jaki był jego cel.

- Nie musi pan przyrzekać. Nie wygląda pan na kłamcę, więc powiedzmy, że w to wierzę. Jednakże proszę nie zatajać przede mną żadnych, nawet najdrobniejszych faktów. Pan też dzisiaj oberwał, więc to spotkanie z samochodem mogło być przeznaczone dla pana.

 

(...)

 

* ciekawość, to pierwszy stopień do piekła

** kieruje nami przeznaczenie, a przeznaczeniem kierują ci, co pociągają za sznurki

*** Z nas, tych co stoją na straży, tylko jeden ostał się na posterunku. Reszta nie żyje. Mówię po łacinie, bo nie każdy musi wiedzieć.

Wiedzieć? Co takiego wiedzieć?

**** Spójrz pod nogi i zbadaj głębię, a wskazówką niech tobie będzie wino - przypis autora

 

 

 

 

 

Jagoda Dżejdża Niemczycka

Odcinek 4

 

Antoni zamarł. No tak, dlaczego wcześniej o tym nie pomyślał? Przecież to oczywiste: napad, dziwne telefony, no i nieoczekiwana śmierć tej nieznajomej kobiety.. To wszystko zaczęło się układać w przerażającą całość.

Oblał go zimny pot. Wreszcie dotarło do niego, że znalazł się w samym środku jakiejś szemranej sprawy, z którą niekoniecznie chciał mieć cokolwiek do czynienia. Nie pozostawiono mu jednak wyboru, najwyraźniej znalazł się na czyimś celowniku  i jego zadaniem było teraz przetrwać za wszelką cenę.

- Panie Antoni - z odrętwienia wyrwał go głos funkcjonariuszki. - Musi nam pan teraz opowiedzieć wszystko, co pan wie o ofierze. Jeszcze raz przypominam, że wskazana jest bezwzględna szczerość. Wygląda na to, że śmierć pani Zuzanny nie była zwykłym wypadkiem. Jeśli więc mamy do czynienia z morderstwem, również pan i pańscy najbliżsi nie są bezpieczni. Proszę o tym pamiętać!

- Tak, oczywiście.. - odezwał się Antoni. -  Zdaję sobie sprawę z powagi sytuacji, w jakiej się znalazłem, i obiecuję, że będę wobec pani szczery. Nie znałem ofiary, choć przez chwilę miałem wrażenie, że słyszałem już kiedyś jej głos..  to chyba jednak tylko złudzenie. Pani Zuzanna co prawda podawała się za znajomą mojego dziadka, lecz nie przypominam sobie, żeby kiedykolwiek odwiedzała go w jego mieszkaniu.

- Myśli pan zatem, że kobieta kłamała, mówiąc, że go zna?

- Niekoniecznie.. - Antoni zamyślił się. - Jej słowa wydawały się szczere. Możliwe, że zwyczajnie nie miałem wcześniej okazji  poznać jej osobiście, dziadek utrzymywał przecież liczne kontakty z dawnymi znajomymi z pracy.

- Dobrze - przytaknęła policjantka. - Załóżmy więc, że pani Zuzanna mówiła prawdę. W jakim celu chciała się z panem spotkać?

Antoni zamilkł. Jakiś głos z tyłu głowy podpowiadał mu, że nie powinien zdradzać policji wszystkiego, że nikt, absolutnie nikt nie powinien dowiedzieć się o pustej szufladzie, tajemniczym liściku i ostatnich słowach pani Zuzanny. Kłóciło się to jednak z jego naturalną szczerością. Antoni nie lubił kłamać i jeśli mógł, starał się za wszelką cenę unikać naginania prawdy. Mimo to podświadomie czuł, że sytuacja ta wymagała takiego postępowania.

- Chciała po prostu złożyć kondolencje - kłamstwo z trudem przeszło mu przez gardło. - Rozmawialiśmy o przeszłości dziadka. Pani Zuzanna opowiadała, że była jego znajomą z pracy, razem pracowali przy wykopaliskach. To była zwykła rozmowa. Mimo wszystko wydaje mi się, że jej śmierć była fatalnym zrządzeniem losu, ta pani była osobą w podeszłym wieku, chciała przejść przez ulicę i mogła najzwyczajniej w świecie nie zauważyć pędzącego samochodu.

- Jest pan pewien? - policjantka zmierzyła go świdrującym spojrzeniem, lecz wytrzymał dzielnie jej wzrok.

- Tak mi się tylko wydaje. Nie zauważyłem w jej zachowaniu niczego dziwnego, czegoś, co mogłoby wskazywać na to, że ta kobieta była zamieszana w jakąś niebezpieczną sprawę.

Pani Bielska spojrzała na niego z pewną troską w oczach. Zadumała się przez chwilę, po czym odrzekła:

- Dobrze. Jeśli tak pan uważa, nie pozostaje nam nic innego, jak dać panu na razie spokój. Miał pan wystarczająco nerwowy dzień. Nie oznacza to jednak, że śledztwo zostanie umorzone. Zginął człowiek, a sprawca zbiegł z miejsca wypadku. Naszym zadaniem jest dopilnować, by okoliczności śmierci pani Zuzanny zostały całkowicie wyjaśnione. Proszę więc na wszelki wypadek uważać na siebie, i jeśli przypomni pan sobie jakiś szczegół, który mógłby być istotny dla całej sprawy, proszę natychmiast zgłosić się na komendę.

- Oczywiście - odrzekł Antoni - zrobię co w mojej mocy, by sytuacja rozwiązała się pomyślnie. A teraz... czy mogę już sobie pójść? Mam trochę spraw do załatwienia w związku ze śmiercią dziadka. Poza tym muszę jeszcze uporządkować całe mieszkanie po dzisiejszym włamaniu - westchnął zmęczony.

- Ma pan rację - przyznała. - Przepraszam, że pana zatrzymujemy, ale rozumie pan, musimy zebrać jak najwięcej zeznań i dowodów. Może pan już wracać do swoich spraw.

- Dziękuję - uśmiechnął się Antoni, po czym skierował się w stronę wyjścia. - Do widzenia pani.

Drzwi komisariatu zamknęły się za nim z cichym kłapnięciem. Uderzyła go fala zimnego, rześkiego powietrza. Było późne popołudnie, środek listopada, powoli zapadał zmrok.

Z odrętwienia wyrwało go nagłe szarpnięcie i natarczywy, kobiecy głos.

- Antoś! Ty baranie! Już myślałam, że wsiąkłeś tam, u tych glin! Pamiętasz jeszcze, że miałeś przyjść pod „Kulawą Pszczołę” ? - zarechotała dziewczyna.

- Dorota, przestań się chichrać! To wcale nie jest śmieszne! - sapnął zirytowany. - Nawet nie wiesz, co przeżyłem przez ostatnie kilka godzin!

Dziewczyna spoważniała i spuściła wzrok. Wiatr bawił się jej gęstymi, orzechowymi włosami, rozwiewając je na wszystkie strony. W dużych, karmelowych oczach można było dostrzec cień lęku.

- Wiem Antoś, wiem. Wiem o wszystkim - powiedziała zdecydowanym głosem. - Chodź ze mną. Musimy porozmawiać.


Michał Nowina i Katarzyna Ziarenko

Odcinek 5


Kuzynka Antoniego jakiś dziwnym zrządzeniem losu zawsze wyczuwała gdzie był, i że coś jest nie tak. Nawet nie wnikał jakim cudem wiedziała, że jest na komisariacie. Logika mówiła mu, że powinien z nią teraz pójść, ale wydarzenia ostatnich dwóch godzin rozbudziły jego ciekawość. Wszak był archeologiem. Musiał wyjaśnić sprawę.
Obrzucił Dorotę roztargnionym spojrzeniem.
- Do spotkania jeszcze trzy godziny - stwierdził. - Muszę wrócić do domu i zabrać walizkę.. Czekaj na mnie w barze! - rzucił zatrzymując przejeżdżającą właśnie taksówkę i nie czekając na jej odpowiedź odjechał.

Rozmyślając nad wydarzeniami kilku ostatnich godzin wrócił do domu. Musiał spakować się przed wyprowadzką do kuzynki. Sam nie wiedział, dlaczego nie powiedział Zuzannie, że się tam wybiera, tylko wspomniał o akademiku. Nie czuł się z tym zbyt dobrze. Po głowie kołatały mu się jej ostanie słowa. Wspomniała coś o winie. Antoni uznał, że musi się napić, może to rozjaśni mętlik w jego głowie, skierował więc swe kroki do piwnicy gospodarczej, jak nazywał jego dziadek drugie podpiwniczenie domu.
Wejście do składu win znajdowało się w głębi domu, pod schodami prowadzącymi na pierwsze piętro. Otwierając drzwi włączył światło, którym okazała się zakurzona goła żarówka u dołu schodów. Z tego co pamiętał, nigdy do tej pory nie był sam w tej piwnicy, zawsze to dziadek wyruszał po mocniejsze trunki, każąc wnukowi zostać. Piwnica składała się z trzech pomieszczeń: krótkiego korytarza z sufitem tak niskim, że Antoni prawie musiał się schylać, aby nie zawadzić o kolejną żarówkę, niewielkiego pomieszczenia po lewej, w którym zainstalowany był kocioł ogrzewający dom, oraz większego na końcu korytarza, gdzie znajdowały się wina i kilka konfitur zrobionych jeszcze przez Annę, matkę Antoniego i córkę Jana, zmarłą trzy lata temu. 
Mężczyzna uśmiechnął się na ten dowód zapominalstwa dziadka. Konfitury stały w najdalszym kącie pomieszczenia, za drewnianymi starymi stojakami na wina, ustawionymi jak ściany dzielące pomieszczenie na kilka części. Ta część piwnicy miała dość duże rozmiary, odpowiadające salonowi na parterze. Spora szafka z domowymi wyrobami była niemal niewidoczna, gdyż żarówka mająca oświetlać tę przestrzeń nie działała. Skierował uwagę w tamtą stronę jedynie dlatego, że coś zamigotało z tamtego kierunku.
Zaciekawiony podszedł do ciemnego, zakurzonego mebla. Gdy go obejrzał, ze zdziwieniem stwierdził, że na najniższej półce prawie nie ma śladu kurzu, a podłoga jest wydeptana. Schylił się by sprawdzić, czy coś tam nie stoi, ale półka przylegająca do podłogi była pusta. Miał już się podnieść, kiedy w głębi półki coś znowu błysnęło. Zaintrygowany ukląkł, a następnie prawie się położył na brudnej ziemi, sięgając ręką daleko wgłąb wnęki. Gdy ją w końcu wyciągnął, trzymał małe, proste, kwadratowe lusterko. Jeszcze raz obadał wnękę skrupulatnie i stwierdził, że w miejscu lusterka znajdował się mały, regularny otwór.

Nagle go olśniło. 
- Oczywiście! 
Z kieszeni wyjął pakunek od Zuzanny, kluczyk oraz papier, ten drugi chowając szybko z powrotem do kieszeni. Po krótkim zmaganiu z zamkiem wyjął dno szafki i to co znajdowało się pod nim -  była to dość duża szkatułka z czarnego drewna.

Przejęty ciekawym znaleziskiem, mogącym mieć coś wspólnego ze śmiercią Zuzanny, a kto wie czy i nie z wypadkiem dziadka, wbiegł na pater a następnie na piętro po schodach i zamknął się w gabinecie Jana.
Szkatuła wydawała się bardzo stara, zachowała się jednak w doskonałym stanie.
Na wieku widniały rzeźbienia, stylem przypominające celtycką lub normańską plecionkę z charakterystycznymi mitycznymi stworzeniami. Nie było zawiasów ani żadnego widocznego zamknięcia, więc po prostu zdjął wieko.
W środku znajdował się kawałek iluminowanego pergaminu w charakterze średniowiecznej biblii. Zgrabne gotyckie literki w niektórych miejscach były zamazane, jak gdyby stronica miała bliską styczność z wodą, jasne jednak było że język, którym była zapisana, to w większości łacina.
W pudełku umieszczony był również dziwny wisior ze srebra, owinięty w wyblakły błękitny delikatny materiał. Był on nawet bardziej niż dziwny: dość długi srebrny płaskownik, do noszenia na pewno nie za wygodny. Z jednej strony na krótszym boku posiadał trzy wcięcia, a nad nimi wycięte sześć prostokątnych otworów, wyglądających niczym kod kreskowy. Całość płytki  pokryta została grawerem przypominającym pędy roślin. Wisior był przypięty do srebrnego łańcucha o grubych, prostokątnych ogniwach, łączonych ruchomymi zamkami. Gruby, masywny kawał srebra. Antoniemu przypominał bardziej klucz, niż ozdobę. 
Po obejrzeniu wisiora spojrzał ponownie na pergamin. Całość spisano po łacinie, zgrabnym gotykiem. Choć na pierwszy rzut oka przypominał kartkę ze starej Biblii,  po dokładniejszym obejrzeniu dało się stwierdzić, że to stronica z chorału - tekst pieśni i średniowieczny zapis nutowy, dobrze znany z większości chorałów. Dokładnie rzecz biorąc był to kanon śpiewany przy adoracji Grobu Pańskiego. 

Adoramus te Christe, benedicimus tibi, 
quia per crucem tuam redemisti mundum, 
duia per crucem tuam redemisti mundum. 

Antoniego zastanawiało, co może kryć ten pergamin. 
Przecież dziadek nie schował go z umiłowania do muzyki. Jedno było pewne - miał on coś wspólnego z tym wisiorem. Tylko co? 

 

Za oknem było już zupełnie ciemno. Oprzytomniał nieco i przypomniał sobie, że w barze czeka na niego Dorota. Już miał wychodzić, gdy przez okno zobaczył podjeżdżającego pod posesję mercedesa. Natychmiast nieomal skojarzył, że musi to być ten sam "mesio", który potrącił panią Zuzannę.

"Nie ucieknę" - pomyślał w popłochu - "Muszę ukryć tę szkatułkę tak, żeby jej nie znaleźli."

Wybiegł  na korytarz. Z szafki z narzędziami wyjął pospiesznie mocną taśmę klejącą oraz kilka worków na śmieci, następnie włożył szkatułę do worka i dokładnie zakleił, powtarzając tę czynność jeszcze kilka razy. Z pakunkiem tym poleciał pędem do ubikacji i migiem schował szkatułkę w spłuczce. Wyskoczył, zgasił światło i chwycił wiszący na ścianie rapier. Postanowił godnie przywitać intruzów.

Chciał zadzwonić na policję, ale telefon był odcięty.

W domu była co prawda jeszcze komórka, ale w odległej bibliotece, w biurku dziadka. "Chyba jednak w końcu kupię tę komórkę" - pomyślał. - "Smycz, bo smycz ale trudniej ją odciąć od linii."

Intruzi włamali się do domu, wyłamując dopiero co założony nowy zamek. Znowu zaczęli robić demolkę. Jeden z nich wreszcie krzyknął: 
- Panie Krzemiński, wiemy że pan tu jest! Proszę nie utrudniać sprawy! I tak pana znajdziemy, a wtedy będzie pan umierał długo i boleśnie! 
Antoniemu propozycja nie wydała się zachęcająca. Postanowił jakoś wyrwać się z domu. Po cichu zbliżył się do okna balkonowego od strony ogrodu. Otworzył je i ześlizgnął się po kolumience ganku.
Niestety, bandyci zauważyli go. Puścił się biegiem w stronę sadu.
Znał tą działkę na wylot - od dziecka bawił się w poszukiwaczy skarbów w lekko zapuszczonym ogrodzie dziadka. Napastnicy byli jednak sprawni i wysportowani. Jeden z nich szybko dogonił Antoniego i próbował go dźgnąć nożem.

- Nie radzę, ja mam dłuższy nożyk! - rzucił chłopak kpiąco, robiąc błyskawiczny unik. Jak zawsze w sytuacji stresującej uruchamiało się jego specyficzne poczucie humoru. Bandyta, nie zważając na jego przechwałki, zaatakował ponownie. Antoni zbił cios i uderzył ostrzem z całej siły w korpus przeciwnika. Chociaż rapier był tępy, to takie uderzenie solidnym kawałkiem metalu okazało się skuteczne.

Następny ścigający go bandzior był uzbrojony w pistolet. Jak tylko go zobaczył, zaczął strzelać. Antoni uciekał ile tylko miał sił w nogach. Co chwila wbiegał między drzewa, za iglaki i kamienie. Chciał dobiec do muru, za którym była ruchliwa ulica. Tam powinni odpuścić.
Wreszcie udało mu się dotrzeć do celu. Doskoczył do muru i sprawnie zaczął się wdrapywać na wierzchołek. Był juz prawie po drugiej stronnie, gdy z powrotem ściągnęła go bezwzględna siła. Upadł na ziemię i zanim zdążył coś zrobić, oszołomił go potężny cios w szczękę.

 
Ocknął się przywiązany do fotela w salonie na parterze willi. 
Wszyscy napastnicy mieli kominiarki, więc nie wiedział z kim ma do czynienia. Strasznie bolała go głowa. Czuł, że został dodatkowo czymś odurzony.
Jeden z mężczyzn, jedyny ubrany w szary garnitur, podszedł do niego i uderzył w twarz.

- Ocknij się pan, panie Antoś, bo mam do was parę pytań. 
- Nie wiem jak inni, ale ja nie mam ochoty na odpowiadanie na żadne pytania - odburknął Antoni. 
Kolejny cios wylądował na jego twarzy. 
- My nie żartujemy, chyba się już przekonałeś dzisiejszego popołudnia? 
- Nie wiem o czym mówisz. 
Pan w szarym garniturze skinął na jednego ze swoich ludzi. Ten podszedł do fotela i z całą siłą uderzył Antoniego w brzuch. 
- Szkoda, że dzisiaj nic nie jadłem, przynajmniej mógłbym ciebie obrzygać.

Kolejny cios wylądował na jego brzuchu, tym razem splunął krwią. 
- Twarda sztuka z ciebie, ale gra na stłuczenie do nieprzytomności nic Tobie nie da. Ocucimy ciebie, podleczymy i znowu zaczniemy rozmowę, więc gadaj, co wiesz! 
- Dobra, dobra, ale co ja mam takiego wiedzieć? - odparł  z przekąsem. - Zanim któryś z twoich goryli znowu mi przywali, sprecyzuj pytanie.

Oberwał ponownie, tym razem w twarz. 
- Jak sobie życzysz! - syknął elegant. - Gadaj, co ci powiedziała ta stara suka w kawiarni! 
- Złożyła kondolencje, była znajomą dziadka i dopiero co wróciła do Polski. Jak się dowiedziała o jego śmierci, to postanowiła mi przekazać wyrazy współczucia.
Po tej odpowiedzi oczywiście znowu poczęstowano go pięścią.

- Wy chyba jacyś niewyżyci jesteście. Prawda czy kłamstwo, musisz w coś walnąć. Tu jest granitowy kominek, jeżeli ci to sprawi przyjemność, to proszę bardzo, wal w niego pięścią, ile wlezie. 
- Szefie - odezwał się ten, który bił Antoniego - On jest tak samo upierdliwy jak jego starzy i ten stary pryk. Prędzej da się zabić, niż coś powie. Ze starym poszło czysto, bo go przytapialiśmy. Jego rodzice też pary z gęby nie pisnęli, ale oni mieli samochód, można było upozorować wypadek, a z tym co zrobimy? 
- Ty się nie martw, rób swoje. Już ja się zajmę tym ptaszkiem. 
Mężczyzna w szarym garniturze podszedł do Antoniego i zaczął palcem trącać go w policzek.

- Słuchaj uważnie, będę ciebie wysyłał do krainy umarłych i z powrotem wyrywał do życia. Zanim na dobre umrzesz, wyśpiewasz wszystko. 
W Antonim wrzało. Te sukinsyny zabili jego rodzinę. Był teraz bezsilny i zdany na ich niełaskę.
Gniew przysłonił mu trzeźwe myślenie. Kiedy kolejny raz nieznajomy puknął go wskazującym palcem w policzek, błyskawicznie odwrócił głowę i z całej siły zacisnął zęby na jego palcu. Musiał chwycić centralnie na stawie i włożyć tyle siły w to ugryzienie, że odgryzł pół wskazującego palca napastnika. Ten zawył z bólu i uderzył go kolbą pistoletu w głowę. Antoniego znowu zamroczyło. Zadziwiająco szybko jednak odzyskał przytomność. 
- Będę nad tobą się znęcał tak, że będziesz błagał o śmierć, ty archeologu za dychę, ale ja tobie tej łaski nie okażę! Chłopaki, brać go! 
Czterech mężczyzn odwiązało Antoniego od fotela i boleśnie wykręcając ręce zaczęli wlec do wyjścia. W drzwiach jednak go puścili i zaczęli uciekać. Antek był tak oszołomiony bólem, że nie wiedział, co się wokół niego dzieje. 
Po chwili usłyszał znajomy kobiecy głos. 
- No, no, no. Pan Tajemnica się znalazł. 
- Ju.. ju.. Justyna? - wybełkotał. 
- Tak to ja. I co, odechciało się już panu strugać bohatera? 
- Ttak..  Oooni zabbili moich rodziców, iiiiiiii dziadka ..ooorgh - dalej Antoni nie mógł mówić, bo znowu zakrztusił się krwią. 
- Spokojnie, moi ludzie już wezwali karetkę. Teraz niech pan odpocznie. Porozmawiamy jak pan wyzdrowieje. 
Antoni słyszał już te słowa jak przez mgłę. Delikatne ręce trzymające jego głowę sprawiły, że się odprężył i nic wkoło nie miało znaczenia.

 
Kiedy otworzył oczy, oślepiła go biel i światło.
Stał nad nim jakiś mężczyzna w kitlu oraz kilku policjantów. 
- Budzi się – powiedział. - Idźcie zawiadomić panią Bielską. Panie Antoni, słyszy mnie pan? 
Antoni skinął nieznacznie głową. 
- Został pan ciężko pobity i leży pan w szpitalu. Ja nazywam się Zbigniew Krzyś i jestem pana lekarzem. Musi pan wiedzieć, że był pan w śmierci klinicznej i leżał w śpiączce przez dwa tygodnie. 
- Panie doktorze, prawdę mówiąc nie pamiętam zbytnio, co się ze mną stało - odparł słabym, chropowatym głosem. 
- Chwilowa utrata pamięci, to normalne po przejściu śmierci klinicznej i śpiączki. Teraz będzie pan na obserwacji, a potem pół roku rehabilitacji. Musi pan nabrać sił.

W drzwiach stanęła Justyna Bielska.

- Dobrze, ja na razie zostawiam państwa samych -   doktorsłużbowym tonem. - W razie potrzeby wie pani, gdzie mnie szukać. I jeszcze jedno: proszę wziąć pod uwagę, że po tym co on przeszedł, może mieć luki w pamięci. 
- Dobrze panie doktorze, teraz raczej chciałąbym zobaczyć, jak się czuje. 
- Miło słyszeć, pani detektyw, że policja bierze pod uwagę stan zdrowia przesłuchiwanego - dorzucił, wychodząc na korytarz. 

 

 

 

Weles

Odcinek 6


Lokal "Pod Kulawą Pszczołą" zdecydowanie przeznaczony był dla ludzi posiadających dystans tak do siebie samych, jak i do otoczenia. Dorota, obecnie siedząca w rogu jednego z pomieszczeń tegoż baru, zawsze ceniła sobie celowo wyeksponowaną dawkę kiczu podanego z ironią i wspomnianym wcześniej dystansem. Pod "Pszczołę" zaglądali ludzie specyficzni, swoiści przedstawiciele artystycznej cyganerii i awangardy w różnych postaciach. "Pszczółka", choć z nazwy kulawa, mogła poszczycić się tym, że mimo wszystko nie stała się oazą dla pasjonatów minimalizmu, kubizmu, dadaizmu, rzeźby współczesnej i reszty nowomodnych w ten czy inny sposób bzdetów. 
Szło spotkać tu więc i ludzi wyglądających czy zachowujących się jak hippisi, osobników ubranych po prostu z klasą, metalowców różnych odmian, gdzieś nawinął się jakiś rastaman, w tym tyglu uwagę zwracał też ulubiony barman Doroty, który nie dość, że wyglądał jak Paul McCartney za młodu, to jeszcze miał podobny głos. 
- Siedzisz tu, milczysz, nic nie zamawiasz i nikogo nie kokietujesz - zagadnął do niej, zbliżając się na chwilę do jej stolika. - Jak nie ty, Karmel - może się jej wydawało, ale chyba był trochę zatroskany. 
- Antoś powinien tu być - spojrzała na zawieszony na ścianie zegar, którego za duże, błyszczące wskazówki dawały efekt z lekka komiczny. - Już dwadzieścia minut, a ten łamaga się spóźnia. 
- Jaki Antoś? - barman zmarszczył brwi. 
- Mój drogi kuzynek, Bączku - wyjaśniła, pokazując język spomiędzy pomalowanych beżową szminką ust. - Nie masz klientów do obsłużenia? Chyba nie mam nastroju na gadanie. 
- Ilość klientów dzisiaj nie powala - odpowiedział jej - I nie widzę na razie, by ktoś mnie wołał.
Nie doczekując się odpowiedzi ze strony Karmel, która była zajęta obserwowaniem swoich paznokci, kontynuował:
- Nie możesz do niego zadzwonić?
- Zapomniałam dodać, że Antoś nie ma komórki - zmrużyła oczy, od barwy których wzięła się jej ksywka. 
- Chyba jesteś w dupie, Karmel - pokiwał głową Bączek. Odwrócił się, pogwizdując pod nosem melodię "Michelle" łatwiej do odgadnięcia grupy. 
Dorota nie była jednak dziewczyną, która pozwala sobie na bezradność. Zdawała sobie sprawę z powagi sytuacji i była wtajemniczona w pewne rzeczy od jakiegoś czasu, Antoni zaś przez cały ten okres był grzecznym archeologiem w marynarce bądź białej koszuli. 
Gdy tak rozmyślała, zrobiło jej się ciemno przed oczyma, na ułamek sekundy straciła kontakt z rzeczywistością. Wszystko jednak skończyło się bardzo szybko, chociaż pod powiekami Karmel wypalił się wyraźnie jeden obraz - Antosia leżącego w szpitalnym łóżku. Wiedziała już, co musi robić. 
Orzechowowłosa dziewczyna wydobyła z torebki telefon. Wybrała właściwy ( a przynajmniej taką miała nadzieję...) w tej sytuacji numer, minęło jednak trochę czasu, nim udało się jej dodzwonić. 
- Moja droga Karmel - dobiegł do niej głos o charakterystycznym tonie, jak zwykle pełnym swoistego entuzjazmu - Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę z wagi swego grzechu, ale właśnie grałem na nowej gitarze "Lust or Love" Scorpionsów...
- Słuchaj - wtrąciła, uśmiechając się od pierwszych chwil rozmowy - Po pierwsze primo, ty nigdy nie byłeś dobrym gitarzystą...
- A co po drugie primo? - celowo zabawił się konwencją jej rozmówca. 
- Po drugie primo - ciągnęła - mam do ciebie ważną sprawę. 
- Jak trwoga to do boga, co...?
- Marco - rzekła do niego, biorąc oddech - Czy byłbyś w stanie... wykraść kogoś ze szpitala? - padło pytanie. 
- Kiedy? - odpowiedź dotarła do Karmel po krótkiej przerwie. 
- Jak najszybciej. 
- A nawróciłaś się na jedyną słuszną muzykę, koleżanko? - Dorota spodziewała się tego. 
- Nigdy całkowicie i nigdy absolutnie - zachichotała, mimo wszystko, nieskromnie rozbawiona. 
- Cóż - rzekł z właściwym sobie przekąsem człowiek zwany Marco - Książęce Ciemne chyba załatwi sprawę w kwestii zapłaty. 

bottom of page