top of page

Bartosz Parczan Parczyński
Odcinek 35


Laureck zastał helikopter tam, gdzie zostało to ustalone. Pilot cierpliwie na niego czekał już od jakiegoś czasu. Stał na dużej polanie, jakieś 2 kilometry od bunkrów. Wygrzebanie się z tego szajsu zajęło mi trochę czasu, pomyślał. 
Zaraz gdy podszedł do drzwi, pilot wręczył mu telefon.
- Słucham?
- Co to miało być? - usłyszał szorstki, zdenerwowany głos.
- A może tak dzień dobry?- zadrwił.
- Mów - rozkazał głos.
- Mówiłeś żeby zatłuc szczeniaków i znaleźć pergamin. Ale po co szukać jakiegoś świstka, skoro można go komuś odebrać? Mam rację? Poza tym szczeniaki żyją, po co więc ta rozmowa? - padła odpowiedź.
- Zignorowałeś mój zakaz, Oprawco...
- Czyżbym nie wyraził się jasno? Dostaniesz swoje zwłoki, ale najpierw niech odwalą za mnie brudną robotę.
- Laureck, jeśli raz jeszcze mnie nie posłuchasz, zrywam umowę.
Jego twarz wykrzywiła się z bólu. Głowę wygiął tak, jakby ktoś wbił mu nóż w plecy. Skóra widocznie zbladła, przybierając kolor śniegu. Tatuaż z Uroborosem zaskwierczał, zmieniając barwę z czerwonego na czarny. 
Pilot odruchowo odsunął się w głąb helikoptera, położył dłoń na broni. 
Nagle Oprawca opadł gwałtownie w dół z ulgą. Napięte mięśnie się rozluźniły.
- Słuchaj mnie śmiertelniku - wysyczał do słuchawki. Jego głos rozchodził się w powietrzu niczym echo, nabrał też zupełnie innej barwy. - Dostaniesz swoją śmierć, a nawet i więcej. Masz moje słowo.
-Taką mam nadzieję.
Laureck, lub to co nim było, wskoczył do helikoptera. Złapał pilota za koszulę i przyciągnął ku sobie. Powitała go lufa pistoletu.
- Leć - wydał rozkaz. Uśmiechnął się szyderczo i przycisnął lufę do czoła. - No dalej, strzelaj.
Pilot bez słowa odłożył broń i usiadł za sterami.
- Dokąd?
- Do sklepu z zabawkami! - opętańczy śmiech odbijał się echem od blach.





Jagoda Dżejdża Niemczycka & Quieva Kujdowa
Odcinek 36 


Justyna przykucnęła na wilgotnym mchu, opierając się o stojące nieopodal spróchniałe drzewo. Westchnęła cicho. Wreszcie udało jej się wymknąć spod czujnych oczu przesłuchujących ją detektywów, pod pretekstem odpoczynku i odetchnięcia świeżym, nocnym powietrzem. Podświadomie czuła, że nie powinna wyjawiać im wszystkiego, przed konsultacją z Antonim i Marco.
- Oj, Justyna. Czyżbyś ty, zatwardziała policjantka, gardziła pomocą kolegów detektywów? - powiedziała sama do siebie, uśmiechając się smutno. 
Sprawy zanadto się skomplikowały. Powróciły cienie z przeszłości, które ją przerażały i którymi w żadnym razie nie miała ochoty dzielić się z tymi typami od Gomeza. Sama zresztą do końca ich nie rozumiała, bo tak długo zakopywała je na samym dnie swojej świadomości, że stały się w końcu nikłymi cieniami, plamami na psychice, a nie rzeczywistymi wspomnieniami. Nagły powrót mrocznych upiorów przeszłości podłamał ją i wyczerpał psychicznie, natychmiastowe rozdrapywanie ran poprzez męczące przesłuchania nie miało więc sensu i było bardzo bolesne. 
Powoli zapadał zmrok. Cisza poprzedzierana była cichymi głosami detektywów, zgromadzonych wokół auta, w którym siedział zakuty w kajdanki Holden. Przez ciemność przebijało się również nikłe światło reflektorów samochodowych i oświetlający całą scenerię księżyc, wyłaniający się spoza chmur. Naturalny satelita Ziemi był akurat w pierwszej kwadrze - na niebie widoczna była tylko połowa jego tarczy, tej nocy wyjątkowo jasna i migotliwa, przypominająca swym wyglądem kawałek połyskującego srebra.
„Srebro”- pomyślała Justyna. 
Uderzył ją mocny, pulsujący ból w skroni. Wydawało jej się, że to słowo ma dla niej jakieś specjalne, ukryte znaczenie, i było w pewien sposób związane z jej przeszłością.
W umiarkowanej ciszy usłyszała nagle czyjeś miarowe kroki i trzask łamanych gałęzi. Powstrzymując uporczywy ból głowy, zaczęła nasłuchiwać. 
„Ach, to tylko Marco i Antek”- odetchnęła z ulgą. Potrafiła już z łatwością rozpoznać ich kroki. Po chwili dołączyły do nich również głosy. Marco z entuzjazmem opowiadał coś Antoniemu, ten zaś wydawał się markotny i odburkiwał tylko coś pod nosem.
W pewnym momencie Justyna złapała się za głowę. Miała wrażenie, że w miarę jak Marco i Antek byli coraz bliżej, ból nasilał się i stawał coraz bardziej nieznośny.
- Justyna? Co się dzieje?- usłyszała nad sobą pełen niepokoju głos Marco.
- Nic, wszystko w porządku, po prostu głowa mnie trochę boli - odparła spoglądajac w górę.
Zamarła. Na szyi mężczyzny wisiał rzemyk z zawieszoną na nim srebrną blaszką. Najprawdopodobniej wysunął mu się, gdy przedzierał się przez zarośla, otaczające dom dziadka.
„Srebro. Znowu to srebro”- przemknęło jej przez myśl.
Wtem zwalił ją z nóg oszałamiający ból, tysiąckrotnie silniejszy od początkowego. Świat zaczął wirować jak w jakiejś szatańskiej karuzeli. Z mroku jej świadomości zaczęły się wyłaniać dziwne nieregularne obrazy i głosy. Głosy, które stopniowo przerodziły się w krzyki. Po chwili krzyczała również Justyna.
Nagle przyszło zrozumienie. Pojawiło się znikąd i niespodziewanie.
Wyczerpana kobieta opadła na ziemię. Zanim zemdlała, zdążyła jeszcze wyszeptać ledwo słyszalny głosem:
- Marcel...




Quieva Kujdowa & Michał Nowina
Odcinek 37 


Muzyka obrazująca odcinek.

Świadomość wracała stopniowo. 
Najpierw przebił się do niej cichy monotonny szelest zeschłych liści, wciąż jeszcze wiszących na gałęziach drzew, trącanych podmuchami jesiennego wiatru - wyjątkowo ciepłego jak na tę porę roku. Mimo tego wzdrygnęła się, skostniała. 
Powoli uchyliła powieki, i ujrzała wpatrzone w siebie z niepokojem dwie pary oczu. Antoni, pochylony nad nią, mówił coś klepiąc ją w policzek. Marco przyklęknął obok, dziwnie milczący i zamyślony, zastygły w posągowej pozie niczym jakiś mistyczny wojownik. Jego długie włosy poruszały się delikatnie muskane wiatrem, potęgując jeszcze to wrażenie. Ten obraz tak ją uderzył, że na powrót zamknęła oczy, wzburzona. 
- Justyna, jak się czujesz? - usłyszała pełen troski głos Antka. - Dasz radę wstać? Ziemia jest zimna, pomogę ci usiąść, dobrze? 
Skinęła milcząco głową na potwierdzenie. Silne męskie ramiona ujęły ją z obu stron i uniosły, opierając o drzewo. Siedziała tak dłuższą chwilę, oddychając głęboko. 
- Mam wezwać pomoc? - usłyszała znowu - Miałaś atak, nie wyglądało to dobrze. 
Wykonała gwałtowny, przeczący ruch ręką. Nie życzyła sobie w tym momencie absolutnie nikogo obcego. Obcego..? Zdumiała się niepomiernie sama przed sobą, jak szybko i niepostrzeżenie ta dwójka zdołała pretendować do miana bliskich jej osób. A przecież znała ich bliżej dopiero od kilku dni, żeby wręcz nie powiedzieć - kilkudziesięciu godzin. Coś jej jednak mówiło, że będą to jedne z najważniejszych dni w jej zawikłanym życiu. 
Ukryła twarz w dłoniach, próbując jakoś ogarnąć cały ten chaos. Siedziała chwilę bez ruchu, myśląc intensywnie. Zaczęła odtwarzać w pamięci ostatnie zdarzenia, obrazy, urywki zdań. Ciemność, przemoc, walka, tajemnica, szok.. 
Otworzyła ponownie oczy. Antoniego nie było nigdzie widać, siedział przy niej tylko Marco, opierając spuszczoną głowę na podciągniętych pod brodę kolanach. I dobrze. Im mniej świadków, tym lepiej, pomyślała. Nie należała do osób zbyt wylewnych z natury, a czuła instynktownie, że nie obejdzie się bez gwałtownych wybuchów emocji. 
- Jestem ci wdzięczna za pomoc, tam w bunkrze - przerwała w końcu milczenie. - Nie miałam dotąd jak tobie podziękować - dodała zmęczonym głosem. 
- Drobiazg, nie ma sprawy - odparł cicho długowłosy, unosząc głowę. Nie patrzył jednak na nią, uporczywie wbijając wzrok w jakiś punkt przed sobą. Srebrny amulet kołysał się swobodnie na jego szyi, połyskując na tle czarnej kurtki oraz włosów, które okrywały jego ramiona niczym płaszcz. Kiedy tak przyglądała się z bliska jego twarzy, zwróciła mimochodem uwagę na dwudniowy już prawie zarost, wyraźnie widoczny w świetle zamierającego dnia dzięki blaskowi księżyca. I nie byłoby w tym niczego nadzwyczajnego - wszak w ciągu ostatniej doby nie miał przecież zbytnio okazji skorzystać z dobrodziejstw cywilizacji - gdyby nie fakt, że ów zarost był.. zupełnie jasny, w przeciwieństwie do ciemnych włosów.
- Biedaku, nawet rzęsy musiałeś sobie ufarbować - rzekła wyraźnie ubawiona pomimo całej tej sytuacji, mimowolnie ujmując jedno z opadających pasm i przesuwając je między palcami - To nie jest ich naturalny kolor, prawda? 
Marco wzdrygnął się cały, jakby doznał czegoś nad wyraz przykrego. 
- I cóż z tego? - skwitował sucho, obdarzając ją po raz pierwszy wnikliwym spojrzeniem swoich jasnych oczu. 
Justyna cofnęła rękę, skonsternowana. Najwyraźniej posunęła się w swej spontanicznej poufałości za daleko. 
- Przepraszam - szepnęła zażenowana. - Wybacz, nie zamierzałam cię krępować.. To tylko tak..
- Nie chodzi o to - przerwał jej nerwowo - Tylko.. od czasu pojawienia się Holdena i tego drugiego psychola zachowujesz się.. dziwnie. Nie rozumiem, dlaczego - dokończył, nie spuszczając z niej oczu.
"Ty też", chciała powiedzieć, ale tylko przełknęła głośno ślinę.
Siedzieli oboje sztywni, jakby połknęli kij, wpatrując się wyczekująco w siebie nawzajem. Zapadło niezręczne milczenie.
- Mogę zobaczyć..? - odpowiedziała w końcu pytaniem na pytanie, wskazując na jego srebrny amulet.
Zdziwiony odpiął z pewnym wahaniem wisiorek i bez słowa podał jej, śledząc przez cały czas uważnie wyraz jej twarzy. Ważyła go przez chwilę w otwartej dłoni, potem zacisnęła palce, przymykając powieki.
- Kiedy w samochodzie Antoni pociągnął ciebie za rzemień, zauważyłam twój amulet - odezwała się w końcu cicho. - Jego widok przywołał pewne wspomnienia...
- Jakie wspomnienia..? - zapytał, siląc się na ton niewymuszenie obojętny.
Justyna ujęła się za skronie, w których znowu zaczęło jej łupać nieznośnie.
- Nie umiem powiedzieć dokładnie.. do tej pory były zamazane, ukryte gdzieś głęboko w zakamarkach mojej pamięci, tak jakby ktoś ten rozdział mojego życia zamknął na klucz. Nawiedzały mnie tylko w sennych koszmarach... Teraz w bunkrze wszystko to do mnie wróciło, ze zdwojoną siłą - przerwała na chwilę i uniosła w górę naszyjnik, by spojrzeć na niego z innej perspektywy. - To należało kiedyś do mojego ojca, jestem tego pewna - rzekła z przekonaniem, przypatrując się wnikliwie dziwnemu wzorowi.
- Nie może być! - wybuchł Marco poirytowany - To przecież pamiątka po moim tacie! 
Złapał się za głowę, wpijając palce we włosy. Widziała jak drży, nie mogąc wykrztusić tego, co miał na końcu języka. 
Choć w świetle dzisiejszych wydarzeń nie wydawało się to wszystko wcale zabawne, ogarnęła ją znowu przemożna wesołość.
- Spokojnie, nie panikuj - odparła z wyczuwalną ironią, podążając bezbłędnie za jego tokiem myślowym - Nie jesteś moim bratem. Chociaż, jak sam widzisz, wszyscy jesteśmy jak rodzeństwo w tym wspólnym nieszczęściu. A ten przedmiot jest jego przyczyną. Zgubił moją rodzinę i twego ojca niechybnie też, kiedy dostał się w jego ręce.
- Ale zaraz, nic nie rozumiem! - wszedł jej w słowo, gestykulując zamaszyście. - Kim byli twoi rodzice i co mój ojciec miał z nimi wspólnego? I skąd w ogóle ta pewność, że to był on?
- Kim byli moi rodzice, dobrze nie pamiętam... Miałam wtedy może z siedem lat? Być może byli archeologami, tak jak Antoni i jego dziadek. Wchodząc w posiadanie tego artefaktu podpisali na siebie wyrok - rzekła dobitnie, pstrykając w blaszkę palcem, aż zadźwięczało. - Co zaś do tego mężczyzny, który próbował nas uratować, to nie wiem skąd się wziął i co go łączyło z tą sprawą, ale jedno jest pewne - był tak podobny do ciebie, że mogłabym powiedzieć, że to byłeś ty.
Siedzieli tak przez chwilę - on ze zwieszoną głową, ona oparta o drzewo, trzymając wciąż w ręku wisior zdjęty z jego szyi. 
- Czy oni żyją..? - spytał w końcu bezbarwnie, przerywając znów zapadłą ciszę.
- Naprawdę nie wiem.. - odparła zamyślona - To są urywki wydarzeń. Wspomnienie bólu zaciera mi obraz.. Ostatnie co pamiętam, to że mężczyzna, który zabił tamtych ludzi, wziął mnie na ręce i wyniósł stamtąd. Potem wydaje mi się, że ktoś nas gonił.. Następne moje wspomnienia, to już sierociniec prowadzony przez zakonników.
Marco pochylił głowę, zasępiony.
- Mnie wychowali przybrani rodzice, których cenię i kocham jak własnych - odparł, siląc się na spokój. - Nie znałem swojego ojca, zostało mi po nim tylko to - wskazał na wisior, który odebrał z jej rąk, ponownie zawieszając go sobie na szyi. - Tyle przekazała mi rodzina, w której się wychowałem, nic więcej nie wiem ponad to, że nie żyje. Matka ponoć zaginęła, tak mówili. 
- To by się zgadzało... - rzekła kiwając smutno głową w pełnej melancholii zadumie. 
- Ale że co..? Wydajesz się wiedzieć tyle więcej ode mnie! - sapnął skonfudowany. 
Justyna spojrzała na niego przeciągle. Widziała malującą się w jego oczach żądzę wiedzy i niemą prośbę o odpowiedź. Przez chwilę biła się z myślami.
- Nie mam ci teraz do powiedzenia zbytnio niczego ponad to, co już usłyszałeś - odparła w końcu, znużona. - O więcej na razie nie pytaj, to dla mnie zbyt bolesny temat. Póki co, sama wiem niewiele więcej od ciebie. 
- W porządku, rozumiem.. - odparł z westchnieniem, w błędnym przeświadczeniu, że temat został definitywnie zamknięty.
- Co ty tam rozumiesz, gieroju! - ofuknęła go gniewnie Justyna, wybuchając nagle jak wulkan. - Dziesięć lat w sierocińcu i pół roku u tamtych, rozumiesz to? Pół roku koszmaru, zanim udało mi się uciec i wstąpić do spec wydziału, żeby ukarać winnych, rozumiesz?! - wykrzykiwała, machając chaotycznie rękoma nad głową. Nijak nie przypominała w tym momencie owej chłodnej, opanowanej pani detektyw, którą Marco poznał dwa dni temu.
- Ale już wszystko dobrze!... - zaczął spłoszony, nie wiedząc jak właściwie powinien postąpić w tej sytuacji. - Nikt ci nie zrobi więcej krzywdy z powodu tego przeklętego naszyjnika, zadbam o to osobiście! 
Kiedy wyrzekł na głos te słowa, które już kiedyś słyszała wypowiedziane takim samym głosem, przez kopię mężczyzny, którego obraz odcisnął się w jej pamięci niczym piętno przeznaczenia, z Justyny jakby uszło naraz całe powietrze. Osunęła się po pniu drzewa i skryła twarz w dłoniach. Z jej piersi wyrwał się ciężki, głuchy szloch. 
- Proszę, nie płacz... - poprosił Marco błagalnie, całkiem już zbity z tropu - Nienawidzę, gdy kobieta płacze..
- Wybacz, to było podłe, co powiedziałam - wykrztusiła w końcu zdławionym głosem, ocierając ukradkiem niechciane łzy. - To przecież nie twoja wina, że trafiłeś w tym życiu lepiej niż ja. Na pewno nie było ci znowu aż tak lekko.
Nic na to nie odpowiedział, ale jego spojrzenie mówiło samo za siebie.
- Jedno jest pewne - ciągnęła dalej, zbierając się w sobie - Posiadanie tego przedmiotu stanowi dla ciebie śmiertelne zagrożenie! To właśnie z jego powodu tamci ludzie prześladowali moją rodzinę, a później dopadli mnie i się znęcali nade mną. Z twojej reakcji tam w bunkrze wywnioskowałam, że musiałeś być kiedyś świadkiem podobnych scen i zapisać to wszystko gdzieś w zakamarkach swej podświadomości. 
- Chyba tak.. - rzekł przybity - Nigdy wcześniej nie zdarzyło mi się... coś takiego. Pierwszy raz w życiu zachowałem się w ten sposób. 
Na moment zapadło wymowne milczenie. 
- Co zrobimy z tą szują, która na nieszczęście okazała się być moim bratem? - zaczął znowu po chwili. 
- Nie wiem - odparła Justyna niewyraźnie. - Po tym co zrobił, nie mogę na niego patrzeć. Przynajmniej na razie. Ale jedno jest pewne: musimy wyciągnąć z niego więcej informacji, i to bez udziału służb specjalnych - podkreśliła dobitnie, spoglądając na niego porozumiewawczo. 
- Bez dwóch zdań - potaknął przymykając oczy. - A teraz powinnaś odpocząć. Jesteś wykończona. 
Sam też się czuł wykończony, ale o tym już głośno nie wspomniał.
Justyna, całkiem wyczerpana, skuliła się i oparła bezwładnie głowę na kolanach. Nie próbowała nawet protestować, kiedy wziął ją na ręce i poniósł w stronę domku. Jej świadomość zawiesiła się chwilowo na "wierzę, że będzie dobrze" i zastygła w błogim stanie bezmyślności.
W drzwiach minął się z Antonim, wymieniając z nim wymowne, naznaczone cichym porozumieniem spojrzenie. "Wspaniale - pomyślał, uśmiechając się kpiąco do swoich myśli - Już bym chyba wolał, żebyś to ty był moim bratem, sztywniaku. Chyba cię polubiłem, wiesz? A zresztą, cholera wie, jakie jeszcze niespodzianki czekają mnie w całej tej bajce" - westchnął w duchu.




Michał Nowina
Odcinek 38 


Antoni, po tym jak opuścił Marka i Justynę, pozwalając im w spokoju „zażyć relaksującego spaceru”, jak ironicznie nazwał tę sytuację w myślach, sam w końcu znalazł chwilę czasu by móc zająć się tylko sobą. Wziął błyskawiczny, wytęskniony prysznic i z ulgą zmienił dres na bardziej stosowne do okoliczności czyste ubranie, które zawsze czekało na niego w domku na wypadek ewentualnych odwiedzin. 
Ludzie Gomeza wciąż myszkowali w domu, a ich szef dalej maglował Holdena. Wszyscy byli tak zajęci, iż nawet nie zauważyli, że Antek założył ciepłą jesienną kurtkę i ruszył ku drzwiom. W wejściu napotkał Marka z Justyną na rękach. Obrzucili się nawzajem uważnym spojrzeniem, z którego Antoni zmiarkował, iż rozmowa z Justyną przebiegła pozytywnie i przyniosła oczekiwane odpowiedzi na pytania, Długowłosy zaś wyczytał, że nadszedł czas na samotny wypad towarzysza w teren. Mrugnęli do siebie porozumiewawczo, uśmiechając się kącikami ust.
Kiedy tylko drzwi zamknęły się za Antkiem, ten wtopił się w mrok. Znał ten teren jak własną kieszeń. Szybko poruszał się wzdłuż linii lasu, kryjąc się w mroku zalegającym pod rozpościerającymi się nisko koronami drzew. Uwagę miał napiętą jak struna, a każdy krok stawiał z wielką rozwagą. Nagle usłyszał, że ktoś rozmawia przez telefon. W ciemności nie rozpoznał twarzy, ale zarys melonika wskazywał na Bernarda. Tajemniczy jegomość mówił cicho. Antoniemu pomiędzy szelestem liści udało się usłyszeć tylko kilka słów, które były głównie potakiwaniami. Na koniec Bernard zadał pytanie: „- Czekamy, czy działamy?” Po chwili odpowiedział: „- Rozumiem”, po czym zakończył rozmowę i równie bezszelestnie ruszył w stronę domku na plaży.
Antoni nie wiedział, z kim mężczyzna rozmawiał i o czym, ale mu się to nie spodobało. Nie mógł jednak ostrzec w tym momencie swoich towarzyszy, musiał teraz działać szybko i sam.
Po kilkunastu minutach szybkiego marszu przez las dotarł do leśniczówki. Zapukał do drzwi, które otworzył mu rosły, brodaty mężczyzna.
- Witaj, Robercie.
- Cześć, Antek. Wpadłeś z dziadkiem na podziwianie jesiennych mgieł?
- Dziadek nie żyje.
- Przykro mi.
- Mnie również. Właśnie w związku z jego śmiercią jestem tutaj.
- Nie rozumiem - odpowiedział zdziwiony mężczyzna.
- Lepiej, żebyś za dużo nie wiedział - odpowiedział Antoni - Muszę zabrać twojego quada. Oficjalnie mnie nie widziałeś, rozumiesz? Jakby ktoś doszedł, że quad ci zniknął, to powiedz, że ci go ukradziono. Ogólnie udawaj niezorientowanego.
- Dobrze, Toni, chociaż nie podoba mi się to wszystko - odparł leśniczy i podał mu kluczyki, oraz duży myśliwski nóż. - Weź go, może się tobie przydać ten hajek..
- Dzięki, przyjacielu, a teraz zmykaj do domu i pamiętaj: nic nie widziałeś, nic nie słyszałeś.
Antek szybko pobiegł do wiaty za stodołą i wypchnął po cichu dużego quada na leśną drogę. Odpalił go dopiero kilkaset metrów od leśniczówki. Silnik bez dużych obrotów terkotał delikatnie. Antek toczył się powoli bez świateł leśnym traktem. Dopiero, kiedy dotarł do szosy, włączył oświetlenie i przydusił gaz.
Do miasta dojechał nad ranem. Quada ukrył w krzakach obok złomowiska i czekał, aż pojawi się ktoś, kto otworzy ten hipermarket dla MacGywera. 
Kiedy zaczynało świtać, obok bramy pojawił się starszy jegomość. Niespiesznie pootwierał wszystkie kłódki i rozsunął skrzydła bramy. Antek ruszył za nim, rozglądając się przy tym uważnie wokoło. Kiedy weszli głębiej na plac, starszy pan nagle przystanął.
- Długo jeszcze będziesz się tak za mną skradał, młodzieńcze? - spytał nie odwracając się.
- To zależy od tego, czy jest pan Szczerbatym Kazikiem?
- To oznacza tylko jedno: Janek nie żyje, a ty jesteś jego wnukiem - odpowiedział smutno staruszek.
- Tak.
- W takim razie nie ma czasu do stracenia. Chodź do mojego garażu.
Antek ruszył szybko za swoim rozmówcą. Po chwili znaleźli się przy zardzewiałym blaszaku. Kłódki z oporem ustąpiły pod naporem kluczy. Widać było, że są w użyciu od lat. 
Wnętrze było zakurzone i pełne gratów i narzędzi. Na środku stał przykryty plandeką duży wóz. Starszy pan podszedł do regału i go przesunął, wyjmując zza niego skrzynkę, którą położył na stole.
- Skąd pan wiedział, że dziadek nie żyje? - zapytał zaciekawiony Antek.
- A czy widzisz, żebym był szczerbaty? - odpowiedział staruszek z uśmiechem. - Poza tym mam na imię Henryk.
- Rozumiem, hasło.
- Tak, mój drogi, hasło. Twój dziadek wraz ze swym zespołem wdepnął swego czasu na wykopaliskach w pewne biblijne gówno, które śmierdzi dobre dwa tysiące lat.
- Brzmi ciekawie, proszę pana, ale może by tak coś jaśniej?
- Jaśniej to ja nie wiem i wolę nie wiedzieć. Wszystko znajdziesz w skrzynce i w aucie, które zamówił u mnie twój szurnięty dziadunio.
Po tych słowach Henryk zdjął plandekę z samochodu. Antek aż wstrzymał oddech. Stała przed nim stara, garbata Warszawa dziadka. Tylko, że była na wysokim, terenowym podwoziu. Wyglądała tak szpanersko, że Antoni roześmiał się w głos.
- Jeżeli to ma być auto, którym mam uciec, to jeszcze powinno mieć megafon i wrzeszczeć: „Halo, tutaj jestem!”
- To nie jest zwykłe auto. Pod maską masz 3,5 litra turbo diesel, skrzynia biegów od Nissana Patrola, zresztą tak samo jak silnik. Pojedzie nawet na olej ze spożywczaka. Napęd cztery na cztery, karoseria okryta siatką tytanową i trzema warstwami kevlaru, szyby kuloodporne, nieprzebijalne opony. W kabinie masz dwa schowki na broń, a w nich karabin Beryl i pistolet Glock, plus amunicja. Przy drzwiach obrzyny, a pod szybami z przodu i z tyłu otwierane otwory strzelnicze. Taki mały cywilny czołg, który przejdzie wszędzie. 
- No, muszę przyznać, że robi wrażenie. Pan to skonstruował?
- Tak, mój drogi młodzieńcze - odpowiedział Henryk, nie kryjąc dumy. - A teraz wsiadaj i jedź, gdzie masz jechać.
- Dobrze, tylko proszę, niech pan odstawi quada, który stoi w krzakach za szrotem, do leśniczówki koło domku kempingowego mojego dziadka.
- Dobrze, mój drogi, i niech Bóg ma cię w opiece.
Antoni wsiadł do super bryki dziadka i odpalił silnik. Potężna moc zagrała pod maską. Po chwili jechał już ulicami miasta. Kiedy dojechał do lasu, skręcił w leśny dukt i się zatrzymał. Otworzył skrzynkę. Znalazł w niej zdjęcie, z którego patrzyły na niego uśmiechnięte twarze dziadków, rodziców oraz ciotki - matki Doroty. Wszyscy byli już mieszkańcami tego lepszego świata. 
Pod zdjęciem leżała mapa oraz list, krótki ale treściwy:
„Antku, Dorotko.
Swego czasu znaleźliśmy miejsce, gdzie ukryte są Judaszowe Srebrniki. Jak głosi stary przekaz, kto je posiądzie, będzie miał władzę nad wszystkimi pieniędzmi świata. Rozlokowano je w kilkunastu miejscach. Część odnaleźli krzyżowcy, część poszukiwacze skarbów. My postanowiliśmy chronić największej szkatułki. Przypłaciliśmy to jak widać życiem, bo skoro to czytacie, to znaczy, że nie żyję. Mapa doprowadzi cię do dalszych informacji. Ukryj ją w samochodzie, a list zniszcz.”

Tak też Antoni uczynił, po czym zawrócił wóz i pojechał z powrotem nad jezioro.
Kiedy się zatrzymał przed domkiem, oniemieli wszyscy, nie wyłączając ludzi Gomeza. Ten jednak doskoczył do niego wściekły:
- Gdzie żeś był, signior Antoni! Co to ma znaczyć?!
- Pojechałem po swoje auto. Nie sądzę, bym dostał pozwolenie, gdybym poprosił.
- To było głupie i nieodpowiedzialne!
- Być może, ale wiedziałem o tym tylko ja i dlatego było bezpiecznie.
Hiszpan aż zacisnął dłonie w pięści, ale mimo wszystko musiał mu przyznać mu rację.
Marco w tym czasie oglądał z zaciekawieniem ten antyk na wielkich kołach, obchodząc go ze wszystkich stron.
- No nieźle! - gwizdnął z zachwytu, jakby zobaczył piękną kobietę. - Muszę przyznać, Antek, że szpanerską masz brykę! - wyraził swój podziw, klepiąc maskę z uznaniem - Nie spodziewałem się tego po takim sztywniaku jak ty.
- Jestem oryginalny, to i autko muszę mieć oryginalne - odpalił Antek, szczerząc zęby w jowialnym uśmiechu.

bottom of page