top of page

Jagoda Dżejdża Niemczycka
 

Odcinek 7


Marco odłożył słuchawkę i uśmiechnął się dumnie do własnego ego. Cóż, to normalne, że Karmel zwróciła się do niego z taką sprawą, nie od dziś przecież wiadomo, że to właśnie on sprawdza się w tak ekstremalnych sytuacjach najlepiej!
Zarechotał triumfalnie do własnych myśli. Z odmętów jego narcystycznego umysłu zdołał się jednak przebić cichutki głosik zdrowego rozsądku, który ironicznie przypomniał: "No tak, jest tylko jeden mały problem: jakim cudem masz zamiar w tak krótkim czasie zorganizować ekipę „ratunkową”, opracować cały plan uprowadzenia Antosia i wreszcie zrealizować go tak, by uniknąć glin, komisariatu i wszystkich konsekwencji?"
- Szlag by to wziął! - zaklął  Marco pod nosem.
Wiedział jednak, że prędzej czy później opracuje plan idealny. Znany był przecież z tego, że z każdej utarczki wychodził zwycięsko.

Leżąca na szpitalnym stoliku komórka Antoniego przeszyła ciszę głośnym dzwonieniem. Z początku jej właściciel próbował ignorować natarczywy sygnał, widocznie jednak ktoś, kto chciał się do niego dodzwonić, wykazywał się ogromną determinacją, nie dawał bowiem za wygraną - telefon rozbrzmiewał raz za razem, wprawiając Antoniego w coraz większą irytację. W końcu zrezygnowany doczłapał do stolika i nacisnął przycisk odbioru.
- Słucham?! - warknął nieprzyjemnie.
- Co się Antosiu tak pieklisz, to tylko ja, Dorotka! - usłyszał z drugiej strony tak dobrze znany mu głos. Głos, którego oczywiście w najmniejszym stopniu nie miał ochoty teraz słyszeć.
- Dorota! Do jasnej cholery! - wybuchnął Antoni. - Nie wiem czy wiesz, ale jestem teraz w szpitalu, po tym jak kilku zbirów napadło na mnie i stłukło do nieprzytomności! Naprawdę nie mam teraz ochoty na pogaduszki!
- Spokojnie kuzynku, spokojnie. Wiem już o wszystkim, mam swoje własne źródła informacji. Jeżeli mi nie wierzysz, zastanów się, w jaki sposób stałeś się posiadaczem komórki.
"Co? To Dorota mi ją kupiła?"- zdziwił się Antoni. Przypomniał sobie, że gdy wybudził się ze śpiączki, personel szpitala przekazał mu komórkę jako prezent od "kogoś z rodziny". To musiała być sprawka Doroty!
- A więc przestań się na mnie wydzierać, i radzę, posłuchaj uważnie, bo sprawa jest poważna - kontynuowała ze spokojem godnym stoickiego filozofa.
„Jakbym tego nie wiedział!”- pomyślał z irytacją Antoni, lecz posłusznie zamilkł. Jednakże po dłuższej chwili wsłuchiwania się w monolog kuzynki, nie wytrzymał i wybuchł:
- Co?! Dorota, ty chyba już do końca oszalałaś! Przecież ja jestem teraz na półrocznej rehabilitacji po ciężkich urazach, a ty masz zamiar razem z tym twoim podejrzanym typem, Marco, czy jak mu tam, wykraść mnie ze szpitala i wywieźć nie wiadomo gdzie?! - pod wpływem jego wrzasku szklana żarówka, wisząca na suficie zachybotała się lekko.
- Posłuchaj, ty baranie! Po pierwsze, zamknij to paszczydło i z łaski swojej wyrażaj swą irytację nieco ciszej, bo zapewne nie jesteś w tym szpitalu sam - odparła trochę już zdenerwowana Dorota.
„No tak. Ma rację”- pomyślał stropiony Antoni. Rozejrzał się po korytarzu lekko zlękniony. Na jego szczęście, najwidoczniej większość pielęgniarek pracowała akurat na innych oddziałach, jego potępieńcze wrzaski nie wywołały więc chyba zbytniego poruszenia.
- Po drugie - kontynuowała Dorota - nasz plan jest niestety konieczny do zrealizowania, ponieważ w całą sprawę nie powinny mieszać się gliny. Wiem trochę więcej od ciebie, radzę ci więc grzecznie posłuchać i zrobić wszystko, co ci każę, inaczej możesz przypłacić tę sprawę życiem, zrozumiano?
Antoni poczuł się zdezorientowany. Kompletnie nie wiedział już komu wierzyć i co w tej sytuacji począć.
- No i jak? Dotarło coś wreszcie do ciebie? - zapytała z przekąsem Dorota.
- Czekaj chwilę, muszę się zastanowić - odrzekł.
- No dobra. Tylko szybko. Nie mamy zbyt wiele czasu.
Zapadło milczenie. Po dłuższej chwili Antoni, choć wcale nie taki pewien tej podjętej na szybko i pod przymusem decyzji, odparł:
- Dobrze. Powiedzmy, że ci wierzę i będę się ciebie słuchać, choć wcale nie jestem przekonany do tego twojego szalonego planu. Przedstaw mi więc proszę szczegóły i sposób realizacji - westchnął ciężko.
- Wiedziałam, że w końcu się zgodzisz. Słuchaj więc uważnie: jutro o 10:00 Marco przyjdzie do szpitala i przedstawi się jako twój brat. Ubłaga jakoś pielęgniarkę na oddziale, żeby wypuściła was na mały spacerek po szpitalnym parku. Niepostrzeżenie wymkniecie się poza teren placówki, gdzie będę czekać już ja w zaparkowanym nieopodal samochodzie. Reszty dowiesz się na miejscu.
- Ale zaraz, Dorota! – jęknął - Przecież ja jestem ledwo cztery tygodnie po wypadku! Pielęgniarki za nic nie zgodzą się na żaden spacerek!
- Spokojnie Antoś, spokojnie – odparła - Marco to gość o niezwykłym darze przekonywania i zjednywania sobie ludzi. Jestem przekonana, że cała akcja się powiedzie, inaczej bym go w to nie angażowała.
- Skoro tak mówisz... - zamyślił się Antoni.
- Tak, jestem tego pewna. No to co, Antoś, bądź w gotowości jutro przed 10:00. Schowaj gdzieś komórkę i kilka najpotrzebniejszych rzeczy i staraj się nie wzbudzać swoim zachowaniem żadnych podejrzeń. Widzimy się jutro. Na razie - zakomunikowała, po czym rozłączyła się.
Wyczerpany Antoni opadł na szpitalne łóżko. Był zmęczony całym tym słowotokiem Doroty i jak na razie nie miał ochoty myśleć, co przyniosą mu najbliższe godziny. Wyglądało na to, że następny dzień okaże się długi i pełen niespodzianek.


Następnego dnia Antoni obudził się dość wcześnie i już od samego rana zaczął czynić przygotowania do zbliżającej się eskapady. Spakował do (na szczęście dość pojemnych) kieszeni dżinsów komórkę, portfel i wszystkie potrzebne dokumenty. Porządkując szpitalne szuflady, natknął się na coś dziwnego pomiędzy stertą ubrań - była to mała karteczka z łacińskim napisem. Antoni miał wrażenie, że słyszał już kiedyś to stwierdzenie, niestety luki w pamięci nie pozwalały mu przypomnieć sobie kiedy, ani w jakich okolicznościach się już z nim spotkał. Intuicja podpowiadała mu jednak, że karteczka ta ma jakieś istotne znaczenie dla całej sprawy, schował ją więc do kieszeni spodni, wsuwając między dokumenty. Spojrzał na zegarek wiszący na ścianie - powoli zbliżała się 10:00, Marco powinien już niedługo się pojawić.
Po chwili usłyszał głośne pukanie do drzwi, po czym do pokoju weszła pielęgniarka, a za nią wysoki mężczyzna. Antoni zdębiał. Marco miał długie, ciemne włosy, czarną skórzaną kurtkę narzuconą niedbale na koszulkę i nogi obute w ciężkie ( i nawiasem mówiąc niezbyt czyste) glany - to wszystko wywarło na Antku dość imponujące wrażenie.
- Panie Antoni, ten człowiek podaje się za pańskiego brata i przyszedł pana odwiedzić. Czy chce pan się z nim widzieć? - zapytała pielęgniarka.
- Tak, oczywiście! Witaj braciszku, dawno się nie widzieliśmy! - wykrzyknął Antoni, starając się, by jego udawana radość zabrzmiała jak najbardziej autentycznie.
- Dobrze. W takim razie zostawiam panów samych - zgodziła się pielęgniarka i skierowała się w stronę wyjścia.
Jego nowy gość wykrzywił się w fałszywym uśmiechu, gdy wychodziła, po czym wyciągnął rękę w stronę Antoniego.
- Jestem Marco, ale o tym pewnie już wiesz. Karmel przedstawiła ci cały plan, prawda?
„Karmel?”- zastanowił się Antek. A no tak, to pewnie jakaś ksywka Doroty, że też nie przyszło mu to od razu do głowy!
- Tak.. tak, oczywiście. Wiem, że macie mnie podstępem wyprowadzić ze szpitala i gdzieś wywieźć, w dalszym ciągu nie wiem jednak gdzie, w jakim celu,

i o co tak naprawdę w tym wszystkim chodzi - zauważył kąśliwie Antoni.
- Ciii... nie tak głośno - upomniał go Marco - dowiesz się wszystkiego w swoim czasie. A teraz poczekaj tu chwilę, pójdę przekonać tę kobiecinę, żeby wypuściła nas na „spacer”- powiedział, po czym z cichym westchnieniem skierował się w stronę dyżurki pielęgniarek.
Nie minęło nawet pół godziny, a jego towarzysz już był z powrotem.
- No i jak? Zgodziła się? - zapytał lekko przejęty Antoni.
- Tak, w końcu udało mi się ją przekonać. Strasznie zrzędliwe babsko, nie bardzo chciała ustąpić, ale jakoś ją zmęczyłem. W końcu jestem Marco, przede mną i moim urokiem nikt się nie oprze - wyszczerzył zęby w triumfalnym uśmiechu.
„Cóż za zadziwiająca skromność”- pomyślał z irytacją Antoni. Był jednak pod wrażeniem zdolności konwersacyjnych przyjaciela Doroty.
- Lepiej jednak szybko się stąd zmywajmy - zauważył Marco i zerknął na zegarek. - Jest już trochę późno, a coś mi się wydaje, że ta pielęgniarka może należeć do osób szybko zmieniających zdanie. Poza tym... zapomniałem zapytać. Co z glinami? Dalej się tu kręcą, czy dali ci na razie spokój?
- Na razie śledztwo stoi w miejscu, niewiele pamiętam z tamtych zdarzeń, nie byłem zbyt pomocny. Raczej nie powinni nas zaskoczyć, ale masz rację, na wszelki wypadek należy się spieszyć - odparł trzeźwo Antoni, po czym powoli podniósł się z łóżka i zaczął się ubierać. - Chodźmy więc, jestem gotowy.
- Dasz radę sam zejść na dół, czy mam ci pomóc? - zapytał Marco z ledwo wyczuwalną troską w głosie.
- Nie, dam sobie jakoś radę sam - odparł Antek zdecydowanym głosem. Co prawda wciąż miał pewne trudności z chodzeniem, a rehabilitacja ciągle trwała, nie chciał jednak wyjść na mięczaka i uciekać się do pomocy tego typa.
- Dobrze, jak tam sobie chcesz - zgodził się Marco, po czym zdecydowanym krokiem wyszedł na korytarz. Antoni poczłapał wolno za nim, szybko jednak przekonał się, że nie jest w stanie dorównać kroku swojemu towarzyszowi.
- Może jednak potrzebujesz pomocy, co, chojraku? - zaśmiał się Marco i wziął Antka pod rękę. - Chodź, musimy się spieszyć.
Gdy mijali dyżurkę, drogę ni stąd ni zowąd zastąpiła im pielęgniarka.
- Panie Antoni, szczerze powiedziawszy, nie podoba mi się ten pomysł. Jeśli jednak koniecznie potrzebuje pan świeżego powietrza, proszę pamiętać, by nie przebywać zbyt długo na dworze i koniecznie wrócić na obiad - westchnęła zrezygnowana.
- Ależ oczywiście! Zapewniam panią, że nic się waszemu pacjentowi nie stanie! Przyprowadzę go z powrotem za jakąś godzinę. Obiecuję! - uśmiechnął się słodko Marco, po czym popchnął Antka w stronę windy. - Do widzenia!
Gdy już stara i lekko trzeszcząca winda przetransportowała ich na sam dół, Marco pomógł Antoniemu dojść do drzwi frontowych i zejść po schodach prowadzących na plac przy szpitalu. Byli wolni! Teraz należało tylko nie wzbudzając niczyjego zainteresowania przemknąć się poza teren szpitala, gdzie czekała już na nich Dorota.
- Posłuchaj - szepnął mu do ucha jego towarzysz - musimy zachowywać się jak najmniej podejrzanie. Udawajmy po prostu, że sobie spacerujemy i jesteśmy zajęci wdychaniem świeżego powietrza, nikt nie zwróci uwagi, jeśli stopniowo będziemy oddalać się od szpitala.
Zbliżali się już do głównej bramy. Rzeczywiście, gdy wyszli poza teren placówki, nikt nawet tego nie zauważył. Antoni rozejrzał się - granatowy mercedes Doroty zaparkowany był tuż przy samym ogrodzeniu, a ona sama stała nieopodal, spoglądając w ich stronę.
- No nareszcie! - zawołała, gdy tylko się zbliżyli - już myślałam, że wszystko piorun strzelił i trzeba będzie układać cały plan od początku. A teraz wsiadaj, Antek. Musimy się śpieszyć i spadać stąd, zanim personel dowie się o twoim zniknięciu!

 


 

Michał Nowina

 

Odcinek 8

Kiedy tylko podszedł do samochodu, z piskiem opon podjechały dwa czarne VW Transportery. Odsunęły się boczne drzwi i z każdego z nich wyskoczyło kilku zamaskowanych mężczyzn. Gazem łzawiącym obezwładnili Dorotę i Marco. Antoni chciał zawołać o pomoc, ale na jego ustach i nosie spoczęła szmatka nasączona chloroformem.

 

Obudził się znowu w łóżku. Obok stała pielęgniarka i regulowała kroplówkę. 
Chwycił ją za rękę i szarpnął do siebie. 
- Gdzie ja jestem?! - syknął ze złością. 
- Proszę się nie obawiać. W bezpiecznym miejscu - odpowiedziała mu z uśmiechem. 
W tym momencie do pokoju wszedł doktor Krzyś. 
- Panie doktorze! Co to ma znaczyć? - wzburzył się Antoni - Niech pan nie mówi, że jest pan w zmowie z tymi bandziorami?
- Jeżeli policję można nazwać bandziorami, to tak - zażartował lekarz. - Jest pan w wielkim niebezpieczeństwie, dlatego dałem się namówić pani detektyw na to pseudo porwanie. Zresztą wszystko sama panu opowie. 
Po chwil do pokoju weszła Justyna. 
- Witam pana. Jak się dzisiaj pan czuje? - zapytała ironicznie. 
- Zważając na to, jaką przeszedłem rehabilitację, to pytanie wydaje się retoryczne - zripostował Antoni. 
- Oho, wstępne uprzejmości zostały już wymienione - wtrącił doktor Krzyś. - Podejrzewam jednak, że dalszej treści rozmowy nie chcę znać, więc zostawię was samych - to mówiąc wyszedł. 
- Widzę, że cięty humor pana nie opuszcza. Ustalmy jednak jedno. To na mnie nie działa, nie pozbędzie się mnie pan za pomocą niedomówień, kłamstw, tajemnic

i marnego dowcipu. Rozumiemy się? 
- Jak najbardziej, pani detektyw. Myślałem jednak, że moje poczucie humoru bawi panią. 
- W innej sytuacji może tak, ale nie wtedy gdy wokół giną ludzie, i jakiś zadufany w sobie zgarniacz pyłu z porozbijanych skorup zwodzi mnie na manowce. 
Antoni zrozumiał, że ta kobieta naprawdę się przejmuje tą całą sytuacją, i wbrew ogólnie przyjętemu wizerunkowi policjanta jest piekielnie inteligentna. Już wcześniej czuł, że może jej zaufać. Mimo to był wciąż wewnętrznie rozdarty, czy może zdradzić jej sekret dziadka. Pani Zuzanna umierając powiedziała jednak, że strażników jest coraz mniej. Był także świadom tego, iż sam nie da rady rozwikłać tej tajemnicy, nie mówiąc już o możliwości obrony przed tymi bandytami, którzy go tak załatwili. Jest sam, chyba nie ma wyboru. Co robić? 
Nagle usłyszał wyraźnie głos dziadka: „Antoś, chłopcze, zaufaj jej. Ona ciebie nie zawiedzie”. Przeraził się tego. Prawdę mówiąc nie wiedział, co się z nim dzieje. Policjantka najwyraźniej niczego nie słyszała. Cały czas patrzyła mu w oczy i czekała, aż coś powie. „Trudno, raz kozie śmierć - myślał gorączkowo. - "Omamy, nie omamy, ale jeżeli dziadek komuś ufa, to ja też mogę. Kurczę, chyba zaczynam fiksować, słyszę głos z zaświatów. Musiałem naprawdę mocno dostać po głowie. Trudno, raz kozie śmierć”.

Spoglądał na nią, zgnębiony.
- Pani Justyno, chciałbym pani wszystko opowiedzieć, ale sam nie wiem, o co w tym właściwie chodzi, i jestem tak samo zagubiony jak pani - wyznał w końcu. -  Ten mój dowcip tak naprawdę jest reakcją na stresująca sytuację. Przepraszam, jeżeli panią uraziłem. 
Policjantka jakby trochę złagodniała. 
- Przeprosiny przyjęte - odparła już nieco mniej sarkastycznym tonem - ale proszę mnie już więcej nie robić w konia, dobrze? Sprawdziłam tę panią Zuzannę - ciągnęła dalej. - Otóż faktycznie kończyła studia z pańskim dziadkiem. Nazywała się Zuzanna Andler i zrobiła doktorat z archeologii. Potem wyjechała do Stanów i kontynuowała pracę naukową. Nie było by w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie to, że z grupy studentów, która kończyła naukę z pana dziadkiem, prawie wszyscy nie żyją. Poginęli w dziwnych okolicznościach, i to z całymi rodzinami. Z tego co ustaliłam, nie ma wiadomości tylko o jednym koledze pańskiego dziadka, ponieważ zniknął trzydzieści lat temu, i słuch po nim zaginął. Kiedy się tego dowiedziałam, od razu postanowiłam pojechać do pańskiego domu. Po prostu czułam, że pan będzie następny. 
Antoniemu zrobiło się trochę głupio. 
- Przepraszam, zapomniałem podziękować za uratowanie życia - odparł wyraźnie zbity z pantałyku. - Proszę, mówmy sobie po imieniu. Ten pan i pani strasznie mnie krępują, a czuję, że rozwikłanie zagadki, przez którą zginęło tylu ludzi, zajmie nam trochę czasu. 
- Też tak uważam - odparła już całkowicie rozbrojona.
- Dobrze, więc jestem Antoni. 
- A ja Justyna. 
- Miło mi. Prawdę mówiąc, jedyne co pamiętam z wizyty tych drabów w moim domu, to że jednemu odgryzłem kawał palca, i potem dotyk twoich dłoni na mojej głowie. Reszta obrazów jest taka zamazana. Wiem, że coś znalazłem w domu, i że to gdzieś ukryłem, ale nie pamiętam co i gdzie. Próbuję sobie cokolwiek przypomnieć, aż mnie głowa boli, ale mam totalną dziurę w pamięci.
- Spokojnie, spróbuj teraz odpocząć i się nie przemęczaj. Pamiętaj, że dopiero co wróciłeś z krainy umarłych. 
- Tak, tak ale mój umysł ma to gdzieś. Cały czas usiłuje odtworzyć, co się wydarzyło tamtego wieczoru. Gdybym mógł wrócić do domu, na pewno bym sobie przypomniał co i gdzie schowałem. 
- Niestety, Antoni, ale musisz na razie polegać tylko na swojej dziurawej pamięci. Wiem, że to zabrzmi dziwnie z ust policjantki, ale twoje uprowadzenie jest zrobione trochę poza regulaminem. 
Zszokowany Antek nie mógł powstrzymać się od żartu:

- No, no, no, zadziwia mnie pani, pani detektyw. Co się stało, że łamiesz regulamin Justyno? Co jak co, ale działania poza prawem w twoim wykonaniu się nie spodziewałem. 
- Nic w tym nadzwyczajnego - odpowiedziała. - Mieliśmy potężne naciski z góry, żeby umorzyć śledztwo w sprawie twojego dziadka, Pani Zuzanny i ciebie. Sprawy przybierają jednak inny tok, kiedy jedna ze stron jest zaginiona lub porwana, wtedy śledztwa nie można umorzyć, chociażby sam minister nam kazał. Właśnie dlatego nie możesz wytykać nosa z tej dziupli, dopóki nie dam tobie znaku, że coś się dowiedziałam, i że możesz wychodzić z ukrycia. 
Po tych słowach nie czekając na odpowiedź swego podopiecznego wyszła z pokoju i zamknęła za sobą drzwi a klucz. 

Antoni siedział chwilę nieruchomo, zaskoczony. W końcu wstał i po cichu podszedł do drzwi. Zaczął nasłuchiwać. W korytarzu słyszał głos Justyny. Rozmawiała po hiszpańsku z jakimś facetem. Jego lodowaty i stanowczy głos nie przypadł mu zbytnio do gustu. Przyklęknął i zajrzał przez dziurkę od klucza. Ujrzał przystojnego, dobrze zbudowanego mężczyznę w eleganckim garniturze, o urodzie typowego macho

z Iberii. Mimowolnie skonstatował, że sam, ze swoją niepozorną budową ciała, wyglądałby  przy nim jak mięczak, chociaż wcale przecież  nie należał do słabeuszy. Posługując się dalej takimi kategoriami, to ze swoja pospolitą twarzą i lekko falującymi rudawymi włosami mógłby stanowić odrębną ligę, żeby nie powiedzieć pod-ligę urody mężczyzny.

Trapiło go jednak co innego.  A jeżeli te draby znaleźli to, co on schował? - pomyślał. Musiał się koniecznie dostać z powrotem do domu, zresztą wciąż nie był pewien, czy powinien pójść za głosem dziadka. To trzymanie go „pod kluczem” prawdę powiedziawszy nie wzbudziło nazbyt jego entuzjazmu.
Ubrał dres i przyjrzał się oknom. Były zamknięte, ale z pomocą długiej, zakrzywionej pęsety zdołał otworzyć zamek. Wyszedł na balkon i zlustrował teren. Posiadłość była ogromna. Dotykała do jeziora, gdzie przycumowane były dwie łodzie motorowe. Antoni podszedł do brzegu balkonu i z zadowoleniem stwierdził, że zaraz przy barierce przymocowana jest do ściany pionowa rynna. Zsunął się więc po niej powoli i po chwili był na dole.
Zadowolony z siebie stanął na trawniku. Zapomnieli, że porządny archeolog to również wspinacz i grotołaz - pomyślał z uśmiechem. Szybkim krokiem ruszył w stronę przystani. Po głowie tłukło mu się z tysiąc myśli, ale jedna rzecz najbardziej mu zgrzytała: polski detektyw, współpracownik Hiszpan i willa niczym u Carringtonów. Coś tu śmierdzi, i to na kilometr.

Z zamyślenia wyrwał go głos mężczyzny, z którym rozmawiała Justyna.

- Signior Antoni! Signior, proszę się nie wygłupiać! 
Antoni nie zamierzał słuchać nawoływań. Od przystani dzieliło go zaledwie dwieście metrów. Puścił się biegiem w jej kierunku. Jednakże w jego stanie bieganie nie było dobrym pomysłem. Kiedy wbiegał na pomost, zakręciło mu się w głowie i stracił równowagę. Chwilę potem znalazł się w wodzie. 
Wyciągną go Hiszpan.  
- Signior Antoni - powiedział, okrywając go własną marynarką - Justine mówiła mi, że jest pan uparty, ale że głupi, zapomniała powiedzieć. 
- Kim do diaska jesteś, żeby mnie osądzać?! – odburknął wściekle Antoni. - Nie lubię być zamknięty! 
- Signior, kim jestem nie mogę powiedzieć. Jednakże proszę mi wierzyć, Justine pana chroni. Nawet nie zdaje sobie pan sprawy, w jakie bagno został wepchnięty. Proszę nam zaufać, inaczej szybko pan dołączy do dziadka. 
- Jeżeli mam zaufać, ty musisz powiedzieć mi wszystko co wiesz, inaczej wam nie zaufam za żadne skarby!
- Dobrze. W takim razie chodźmy do domu. Doktor Krzyś pana przebada, a potem porozmawiamy. Jednakże wiedza, którą posiadam, może okazać się dla pana niebezpieczna.
- Niewiedza za to dla mnie jest zabójcza. Stłukli mnie jak schabowego, a ja do tej pory nie wiem za co! Wolę wiedzieć dlaczego zginęło tylu ludzi, i dlaczego chcieli mnie skrócić o głowę. Przynajmniej będę wiedział jak się bronić.
- Dobrze, sam tego chciałeś. Wrócimy do budynku. Osuszysz się i przy szklaneczce brandy spokojnie wszystko tobie opowiem. Na początek zacznę od przedstawienia się. Nazywam się Endarion de Mazer i jestem cywilnym egzorcystą.
- Cywilny egzorcysta?? Coś mi się zdaje, że będzie potrzebna nie szklanka, a raczej cała butelka brandy.
Mężczyźni uścisnęli sobie dłonie i razem ruszyli do budynku.
Antoni szybko się przebrał i chwilę potem razem z hiszpańskim znajomym schodzili po schodach do biblioteki, gdzie chcieli zasiąść do rozmowy przy wspomnianej brandy.
Niestety, trunek pozostał tylko w sferze marzeń. Przy kominku czekała już na nich Justyna.
- I jak, panie archeologu? Woda w jeziorze ciepła?
Endarion szepnął Antoniemu na ucho:

- Coś mi się zdaje, signior, że brandy przełożymy na inny termin. Przy tej kobiecie nawet zatyczki od karafki nie powąchamy.
Antek mimowolni sie uśmiechnął. Do Justyny jednak odezwał się stanowczo:

- Pani Justyno. Tyle już przeżyłem, że uważam za stosowne poinformowanie mnie, po jak bardzo grząskim bagnie stąpam.
Kobieta spojrzała na niego spojrzeniem, którego by się nie powstydziła kotka przyglądająca się myszy zagonionej w ślepy zaułek.
- Panie Antoni, pan po nim nie stąpasz. Siedzisz pan w nim po szyję, jak nie głębiej.
- Można jaśniej? - zdenerwował się Antoni. - Jedyne co wiem, to to, że z tego powodu zginęła cała moja rodzina. Muszę wiedzieć. Rozumie pani?
Policjantka wskazała mu ręką sofę.
- Proszę, właśnie po to tutaj pana sprowadziliśmy.

 

*

 

- Niech to trafi szlag! - warczał Marco, dławiąc się ze złości hot-dogiem w barze na stacji benzynowej. - Dlaczego nie wyszło po mojemu?! Przecież ja nigdy nie przegrywam! Zawsze jest tak, jak ja chcę i dostaję to, czego chcę!
- Nie zawsze - odpowiedziała znużonym głosem Dorota, przyglądająca się w lusterku swoim spuchniętym oczom. Ich widok nie nastrajał jej najlepiej. Lubiła dobrze wyglądać i podobać się innym. Nie była chorą narcyzką, była po prostu kobietą i potrzebowała tego, sama dla siebie. Taki zabieg podbijający produkcję endorfin, dla samej przyjemności. Nic, co by mogło prowadzić do depresji. Dzisiaj jednak była wkurzona. Nie dość że plan nawalił, Antek zniknął, Marco histeryzuje, to jeszcze sama wygląda jakby podbito jej oczy. Przez to wszystko nie może się skupić i wyczuć, gdzie jest jej kuzyn.
- Jak to nie zawsze? - oburzył się Marco, dopychając jej hot-doga, czym wyrwał ją z otępienia.
Uśmiechnęła się i wychyliła w jego stronę.
- Wiesz, uroczy jesteś, kiedy wyłazi z ciebie mały, rozkapryszony dzieciak - rzuciła kpiąco. - Trochę mi ciebie żal, ale chyba nie muszę ci przypominać, jak rok temu próbowałeś zaciągnąć mnie do łóżka. Owszem, przyznaję, starałeś się bardzo, ale za cienki Bolek z ciebie, żeby mnie tak łatwo przelecieć.
Słysząc te słowa, długowłosy o mało nie udławił się parówką.
- Karmel, gdyby nie ja, to dzisiaj byś oberwała! - odparł z wyrzutem, wyraźnie dotknięty.
Dorota zdusiła śmiech.
- Zastanawiam się, czy potraktowano nas tym samym gazem. Mnie palą jedynie oczy, ale tobie chyba wypaliło mózg. Dostałeś pieprzówką i porządnie z piąchy w splot słoneczny. Mnie tylko pchnęli i na szczęście zdążyłam zamknąć oczy, więc szybko odzyskałam wzrok. Tylko dlatego zdołałam wciągnąć do auta twój tyłek i odjechać, zanim przyjechała policja. Więc nie licytuj się mój miły, ok?
- Ok, ok - skwitował pojednawczo. - Ciekawi mnie tylko, kim byli ci gnoje.
- Gliny.
- Jak to gliny, po co, i w ogóle skąd to wiesz? - wyrzucił jednym tchem - Zresztą, ty ciągle wiesz coś o rzeczach, o których słyszę w wieczornych wiadomościach.
- Sama nie wiem, ale powinnam się domyśleć, że coś jest nie tak. Za gładko poszło. Kiedy przyniosłam komórkę Antkowi, jego sala była pilnowana. Dzisiaj żadnej ochrony, dosłownie nikt nie protestował, że ta fajtłapa mój kuzyn wyłazi na spacer. A gdy tylko znalazł się za bramą szpitala, podjechały te dwie czarne taksówki.
- Skoro uważasz, Karmelku, że to byli niebiescy, to powiedz mi: jaki mieli cel w porywaniu tej parodii człowieka, jaką jest Antek?
- Sądzę, że stoi za tym ta czarnowłosa pięknisia, pani Bielska. Jeżeli zrobi coś Antkowi, to jej oczy wydrapię.
- Jak na razie, Dorotko, to sama masz nieźle spuchnięte oczy - zauważył z przekąsem.
- Zanim powiesz coś takiego kobiecie, spisz testament, niedojdo -  sarknęła poirytowana. - Teraz, chcąc czy nie, musisz mi pomóc. Auto zostawię w lesie, a my skoczymy po twojego jeepa.
- Zaraz, jeszcze mi piwa nie postawiłaś za akcję w szpitalu! - zaoponował Marco.
- Nie przeginaj! - fuknęła. - Uratowałam twój zafajdany tyłek, postawiłam hot-doga, do tego zeżarłeś mojego, więc piwo sam sobie kupisz po wszystkim. A teraz rusz się, nie ma czasu do stracenia!

 

 

 

Jagoda Dżejdża Niemczycka


Odcinek 9


Antoni rozsiadł się wygodnie na sofie, która okazała się wyjątkowo miękka i przytulna. Naburmuszony, spojrzał kątem oka na Justynę i jej towarzysza. Był zły jak diabli, zdawał sobie bowiem sprawę, że cała sytuacja była naprawdę niebezpieczna, a jednocześnie intuicja dawała mu z tyłu głowy cichutkie sygnały, że policja może mieć nie do końca czyste intencje. Na daną chwilę nie wiedział jednak innego wyjścia. Czuł się jak zaszczuty zając, na którego polują bliżej nieokreśleni kłusownicy, zaś Justyna była tak naprawdę jedyną osobą, od której mógł się dowiedzieć czegokolwiek

o swoim teraźniejszym położeniu. Był więc zmuszony jej zaufać.
- Justyno, czekam na wyjaśnienia - zaczął zdecydowanym tonem. - Jeśli rzeczywiście siedzę w jakimś bagnie, chcę przynajmniej wiedzieć, jak bardzo jest ono głębokie.
- Obawiam się, Antoni, że głębsze, niż się na początku spodziewaliśmy..  - odparła Justyna, zapatrzona w płomień rozpalonego kominka. - Co prawda nie udało nam się namierzyć owych zbirów, dzięki którym wylądował pan w śpiączce farmakologicznej, ale jak już wspominałam, zdołaliśmy dowiedzieć się czegoś o kolegach ze studiów pańskiego dziadka, którzy zginęli w dość dziwnych okolicznościach.
- Wspominałaś też coś o jednym studencie, który zaginął ... - przypomniał sobie Antoni.
- Owszem - zgodziła się policjantka - ale nie udało nam się zdobyć o nim żadnych informacji, które naprowadziłyby nas na jakiś trop. Śledztwo w sprawie zniknięcia zostało już dawno umorzone, z braku jakichkolwiek konkretnych poszlak.
- Ale chyba dowiedzieliście się czegokolwiek, prawda? Inaczej nie inicjowalibyście całej sprawy z porwaniem, ani nie zamykali mnie tutaj, niczym sardynki w puszce? A może się mylę, i tak naprawdę mam się o niczym nie dowiedzieć?! - zdenerwował się Antoni.

Był naprawdę rozgoryczony całą sytuacją, nie wiedział już w co wierzyć, co o tym wszystkim myśleć i komu ufać.
- Prawdę mówiąc, Antoni, wiedza ta może okazać się dla pana niezwykle niebezpieczna i nieodpowiednia -  kontynuowała niewzruszenie Bielska. -  Sami jesteśmy przerażeni całą sytuacją i szczerze, nie chcemy narażać pana na jeszcze większy szok, zważając na stan pańskiego zdrowia. Ale jeśli koniecznie chce pan...
- Pani chyba oszalała! - wybuchł Antek. - Siedzę tu zamknięty, sam nie wiem po co i dlaczego, ktoś uparcie pragnie mnie załatwić, wy jeszcze bezczelnie twierdzicie, że to wszystko dla mojego dobra?! - jego krzyk odbił się szerokim echem po pokoju, sprawiając, że w pomieszczeniu zapadła grobowa cisza.
Antoni był zdruzgotany. Gwałtownie zerwał się z fotela i pobiegł w stronę drzwi. Musiał jak najprędzej wydostać się z tego więzienia! Miarka się przebrała: nie ufał już teraz nikomu, nie miał jednak żadnej koncepcji na to, jak w pojedynkę dowiedzieć się prawdy.
Wtem drogę zagrodziła mu postać doktora Krzysia, który gwałtownie złapał go wpół i popchnął w stronę ściany.
- Panie doktorze, nasz pacjent jest chyba za bardzo poruszony zaistniałą sytuacją. Proszę się nim zająć - zakomunikowała Justyna głosem lodowatym jak woda w stawie, w którym Antoni miał już nieszczęście się tego dnia znaleźć.
- Ależ oczywiście, pani detektyw - odparł lekarz. Antoni przez ułamek sekundy zdołał odwrócić głowę w stronę Justyny. W zimnym spojrzeniu jej pociemniałych oczu, które wcześniej wydały mu się tak sympatyczne i pełne ciepła, dostrzegł przebłysk czegoś, co można było określić jako lodowatą obojętność i... satysfakcję? Nie zdążył jednak dokładnie zinterpretować ich wyrazu, gdyż poczuł, jak silna ręka odwraca go gwałtownie i owija jego nos i usta szmatką, nasączoną chloroformem. Po chwili stracił świadomość.


Obudził się na łóżku, w tak dobrze mu już znanym pomieszczeniu willi, podłączony do kroplówki. Momentalnie przypomniał sobie w jaki sposób się tu znalazł i jak podle został potraktowany. Pomimo wyczerpania i ogólnej słabości zapaliła się w nim wściekłość tak żarliwa, że zdawała się rozsadzać go od środka. Wiedział jednak, że znalazł się w położeniu wręcz beznadziejnym, i nie miał kompletnie żadnego pomysłu, jak tę sytuację zmienić.
Ogarnęła go dławiąca bezsilność. Ostatkiem sił zwlókł się z łóżka i podszedł do okna. Obojętnym wzrokiem wpatrywał się w skąpane w mroku korony drzew, kołysane podmuchami gwałtownego wiatru. Wtem dostrzegł kobiecą postać, ukrywającą się między drzewami okalającymi teren willi a zaparkowanym nieopodal jeepem. Pomimo szoku wywołanego tym spostrzeżeniem, Antoni uśmiechnął się pod nosem. Rozpoznał tę postać. Jego kuzynka Dorota zawsze należała do osób wyjątkowo upartych.

 

 

 

ROZDZIAŁ 2

 

 

Michał Nowina

 

Odcinek 10

 

Ciemny korytarz prowadził do równie ciemnego pokoju. Mdłe światło malutkiej lampki spełniało jedynie funkcję ułatwiającą komunikację. Z mroku wyłaniał się cień wysokiego fotela i zarys postaci. Twarzy jednak widać nie było.
- Zawiedliście nas - powiedział cień. Głos starszego mężczyzny był zimny i twardy.
Mężczyzna z owiniętą bandażem ręką skulił się w sobie. Wiedział, że jego sytuacja nie jest za ciekawa. Zdawał sobie jednak sprawę, że jedyną możliwą formą obrony jest pokorne oczekiwanie na to, co zadecyduje Pierwszy Pośród Równych. Służył idei i był posłuszny, jego "ja" się nie liczyło. Bezgraniczne oddanie było siłą ich organizacji. Każdy z członków ślubował na krew. Ślub czynił każdego członka równym wobec siebie. Żaden z nich nie mógł się wywyższać ponad innych. Jedynie Uświęceni, czyli Bracia Strażnicy i Pierwszy Pośród Równych, byli ponad innymi. Pierwszy był wszechwiedzącym panem życia i śmierci , Uświęceni natomiast ręką i mieczem wyższej sprawy. 
- Zawiedliście nas - powtórzył cień. - Nie wykonaliście swej powinności. Pozwoliliście, by przeżył jeden z naszych największych wrogów. Nie wyciągnęliście też z niego żadnych informacji. Zdajecie sobie sprawę, że to poważne przewinienie?
- Tak - odpowiedział mężczyzna, mimowolnie chwytając się za zakrwawiony opatrunek.
- W dodatku pozostawiliście ślad, który może was zdemaskować. Zlekceważyliście przeciwnika.
- Nie mam nic na swoją obronę. Zanim Wasza Ekscelencja wyda postanowienie, proszę jedynie o uwzględnienie mojego oddania. Przyjmę każdy los, jaki będzie mi pisany - mężczyzna mówił pewnie, jednak w gardle czuł piekący smak kwasu żołądkowego.
- Właśnie wasza dotychczasowa służba zaszczyciła was audiencją u mnie. Wzięliśmy to pod uwagę i dlatego Uświęcony przyprowadził ciebie tutaj. W nagrodę za swą wierność gwarantuję wam szybką i bezbolesną śmierć.
Mężczyzna z zabandażowaną ręką nawet nie zdążył zrozumieć sensu wypowiedzi Pierwszego. Zakapturzona postać stojąca za nim obezwładniła go zastrzykiem. Nieświadomy upadł na podłogę. Druga iniekcja zawierała truciznę.

Po kilku sekundach było już po wszystkim.

 

ROZDZIAŁ 3
 

 

 

Michał Nowina

 

Odcinek 11.

 

- Karmel, skąd ty u licha wiesz, że w tej hacjendzie jest twój kuzynek?
- Stul dziób, Marco. Jestem pewna, że go tutaj więżą.
- Ładne więzienie - zarechotał. - Jakby mnie gliny przymknęły, chciałbym się znaleźć w takiej celi. Mam jednak pytanie: przeczucie przeczuciem, ale pewności nie ma, że on tam jest, prawda?
- Spójrz ślepoto na okno na pierwszym piętrze - powiedziała Dorota chwytając towarzysza za kark i pokierowała jego głową.
- Sam bym zauważył - mruknął pod nosem.
Denerwowały go te bezpośrednie zachowania Karmel. Znosił to jednak dzielnie, ponieważ fascynowała go jak żadna inna kobieta. Lubił zdobywać panienki, owszem. Zresztą z Dorką też próbował, ale dostał po łapkach. Od tej chwili stała się jego niedoścignionym marzeniem. Od roku nie przeleciał żadnej chętnej laluni. Jego celem stało się zdobyć Karmel. Tym razem jednak nie chodziło mu o seks. Pragnął, żeby zauważyła w nim mężczyznę godnego jej zainteresowania.
Teraz jednak jedyne na co mógł liczyć, to jej złośliwości. Nie pozostała zresztą dłużnana to mruknięcie i skwitowała, że z jego spostrzegawczością nie zauważyłby na ciemnym tle świecącej dupy. Oj, nie szczędziła mu złośliwych słówek, ale za to właśnie ją kochał.
Antoni widząc kuzynkę szybko zgasił światło w pokoju. Kiedy Marco to zauważył, chciał już ruszyć do przodu, ale Dorota go zatrzymała.
- Co jest? Muszę przecież przyprowadzić tego niedojdę - szepnął przyciśnięty do ziemi.
- Sam przyjdzie - odpowiedziała.
- Niby jakim cudem? Przecież to atrapa faceta.
- Nie znasz go - stwierdziła z nutą dumy - On tylko tak niepozornie wygląda, ale sprytny jest niczym MacGyver.
- To czego ciągle się z niego nabijasz? - odparł nie kryjąc zdziwienia.
- Bo to mój kuzyn. Twój uwsteczniony mózg tego nie zrozumie - skwitowała krótko.
- Ciebie mózg Einsteina by nie zrozumiał, moja droga.
- Chcesz żyć, to się zamknij - warknęła Dorota i spojrzała w stronę okna na pierwszym piętrze.


Antek wyszperał w szafce pielęgniarki plaster nawinięty na szpulkę. Cieszył się, że okna są wyposażone w zwykłe, a nie zespolone szyby. Jedną z nich, znajdującą się w dolnym dziale skrzydła balkonowego, gęsto okleił plastrem, tworząc siatkę. Założył buty i kopnął w szklaną połać, która popękała i z delikatnym chrzęstem wypadła z okna. Dzięki siatce z plastra szyba nie narobiła dużego hałasu.
 Antoni odczekał chwilę by sprawdzić, czy ktoś nie usłyszał jego próby ucieczki. Chociaż dla niego ten delikatny chrzęst był niczym huk pioruna, to jednak nikt na niego nie zareagował. Wyślizgnął się więc na balkon i tak jak poprzednio zszedł szybko na dół. Od krzaka do krzaka, skradał się do grupy drzew, gdzie ostatnio widział Dorotę. Oczywiście już jej tam nie było. Stała z Marco przy jeepie. Zadowolony, szybko przeskoczył płot. Kiedy jednak dotknął ziemi, usłyszał z boku szczęk przeładowywanej broni.
- Gadaj suko dla kogo pracujesz, albo odstrzelę ci łeb!
- Karmel, to ta idiotka Bielska! - jęknął Marco, podnosząc ręce do góry.
- Zamknij się palancie. Gdybym mogła, ciebie bym zastrzeliła na miejscu. Jak wy wytrzymujecie z takim czymś? - krzyknęła Justyna nie opuszczając broni.
Dorota uśmiechnęła się szelmowsko do Marco.
- Jak zwykle nie masz racji, biedaku.
- W czym? - spytał zdezorientowany.
- Pani oficer jest bardzo inteligentną osóbką. Z miejsca się na tobie poznała. Swoją drogą, mogła by jednak lepiej sprawdzać rodzinę osoby, którą ma zamiar porwać. Jestem kuzynką Antoniego i przyjechałam zabrać go do domu. Nie jest o nic oskarżony, więc chyba ma prawo decydować, gdzie chce być? - tym razem jej karmelowe oczy patrzyły prosto w twarz policjantki.
- Rodzina, nie rodzina, nie pozwolę wam go zabrać. Muszę go chronić, jest w niebezpieczeństwie.
- Hola! To usypianie chloroformem jest formą zapewnienia bezpieczeństwa?! Wypadałoby jednak mnie spytać o zdanie! - wrzasnął zdenerwowany Antoni.
- Wszystko w porządku, pani inspektor? - spytał mężczyzna, który wyłonił się zza drzew w ogrodzie.
- Tak, Wojciechu - odpowiedziała Justyna.
- Na ziemię !!! - krzyknęła nagle Dorota i upadła na asfalt. Marco natychmiast uczynił to samo. Antek znał zdolności swojej kuzynki. Nawet nie zastanawiał się dlaczego, tylko błyskawicznie rzucił się na Justynę, przykrywając ją ciałem.
Tylko Wojciech nie upadł. Zanim zrozumiał co się stało, leżał z przestrzeloną głową.
- Do samochodu! - komenderowała dalej Dorka.
Marco pomógł Antoniemu podnieść policjantkę z ziemi i wepchnęli ją do auta. Zanim drzwi się zamknęły, Karmel ruszyła już z piskiem opon. Kolejny pocisk roztrzaskał boczne lusterko. Dorota jednak prowadziła pewnie, wciskając w podłogę pedał gazu. Chciała jak najszybciej znaleźć się poza zasięgiem strzelca, który z zimną krwią zabił tamtego policjanta.

bottom of page